czwartek, 11 listopada 2010

Barwy kampanii


Słowa nic nie kosztują – to powiedzenie jest bardzo dobrze znane. Pasuje też doskonale do działań polityków w czasie kampanii wyborczej. Obiecują swoim wyborcom złote góry, a potem nieraz okazuje się, że są to tylko puste, propagandowe zagrywki, mające na celu jedynie zdobycie głosów. Niestety, tego procederu nie da się wykorzenić, jest on obecny nie tylko w naszym kraju.

Właśnie teraz w decydującą fazę wchodzi kampania do wyborów samorządowych, zatem przykłady różnych chwytów propagandowych można zauważyć w całej Polsce dosłownie codziennie. Akurat teraz są finalizowane różne lokalne inwestycje, organizowane imprezy, niektórzy kandydaci prezentują się w sposób cokolwiek oryginalny (jak choćby bardzo medialny i interaktywny prezydent Mysłowic czy rozśpiewani kandydaci na radnych). Zarządzający obecnie miastami czy gminami zapowiadają, jak świetlana przyszłość czeka mieszkańców, jeśli tylko umożliwią im pozostanie u władzy, a pretendenci starają się za wszelką cenę wykazać niedociągnięcia stojących na czele samorządu, roztaczając jednocześnie przed wyborcami wizje krainy mlekiem i miodem płynącej, która zrealizuje się wówczas, gdy powierzą im władzę na najbliższą kadencję. Te zjawiska widać choćby w Krakowie, gdzie np. jeden z polityków PO zachęcał do głosowania na Stanisława Kracika argumentem, że ta partia obecnie rządzi, więc w przypadku jego wygranej można będzie „załatwić” z budżetu państwa czy UE środki na strategiczne dla miasta inwestycje.

W zasadzie to wszystko, co wyżej opisałem, nie jest odkrywcze, przez 20 lat naszej demokracji takie utarczki już mało kogo dziwią, a w samym obiecywaniu nie jest jeszcze nic złego. No właśnie... Kwestią jest, czy w momencie składania tych obietnic, ich autorzy mają szczerą chęć ich dotrzymać, czy też jest to chłodna kalkulacja – ludzie chwycą przynętę, zagłosują, a potem jak coś nie będzie dotrzymane, wówczas pozłoszczą się trochę i zapomną. Zawsze też można wytłumaczyć się czynnikami zewnętrznymi, np. bliżej nieokreślonymi układami, które zastało się w lokalnych strukturach i teraz trzeba to czyścić. Niestety, w wielu przypadkach tak to właśnie funkcjonuje. Plus jeszcze oczywiście odpowiednie środki na kampanię, które pozwolą odbyć określoną liczbę spotkań, wydrukować setki czy tysiące ulotek, a nawet umieścić wizerunek kandydatów na billboardach.

Może były jeszcze gorsze przypadki, jednak dla mnie szczególnym rodzajem bezczelności w tej kampanii (a w zasadzie u jej zarania) wykazał się starosta powiatu jarosławskiego. Otóż w sierpniu zwrócił się do władz Jarosławia o przekazanie sporej działki, w celu stworzenia bulwarów nad Sanem. Więcej na ten temat tutaj: http://jaroslaw.naszemiasto.pl/artykul/553928,powiat-jaroslawski-chce-stworzyc-bulwary-nad-sanem,id,t.html. Cóż, sama idea jest bardzo dobra, tylko motywacja pana starosty, dlaczego akurat teraz chce wykonać tą inwestycję, do tego w sporym pośpiechu, już cokolwiek kompromitująca i ukazująca, co tak naprawdę jest tu najważniejsze. Ciekawe, dlaczego rok czy 2 lata temu nie myślał o tym, zwłaszcza że wówczas zapewne też środki by się znalazły...

Takich przypadków w całej Polsce zapewne nie brakuje. Dlatego idąc do wyborów, trzeba pamiętać, kto co obiecuje, a potem – jak w przypadku wyboru na wójta/burmistrza/prezydenta miasta, czy też radnego, z tych obietnic się wywiązuje. I wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski przy kolejnych wyborach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz