Piłka nożna



Wojna futbolowa


Przedstawione kilka dni temu przez Kazimierza Grenia nagrania miały wstrząsnąć władzami polskiej piłki, powodując istną rewolucję w PZPN. Czy jednak tak się stanie?

Trzeba zacząć od tego, że Grzegorz Kulikowski nagrywał prywatne rozmowy z najważniejszymi osobami w PZPN, w których miały padać propozycje korupcyjne. Przekazując Greniowi swoiste dowody zbrodni, wcale nie miał na celu wywołania takiego zamieszania, a jedynie pokazanie za zamkniętymi drzwiami zjazdu PZPN złych mechanizmów funkcjonowania tej organizacji. Kulikowski stwierdził wręcz, że dał mu zapałkę, a ten podpalił cały las. Obaj w 2008 roku zrobili bardzo dużo, aby Grzegorz Lato został prezesem PZPN, finansując jego kampanię. Potem Greń miał spory apetyt na funkcję sekretarza generalnego, jednak Zdzisław Kręcina, pełniący ją już od wielu lat, potrafił przekonać do siebie nowego prezesa. Wówczas niedawny sojusznik zaczął przekonywać, że ma niesamowite "haki" na Latę, ale niczego nie ujawnił. Wiarygodność i kompetencje Grenia budziły spore kontrowersje - sądzono, że to zwykły konflikt personalny czy ambicjonalny. W zamyśle Kulikowskiego, zebrane materiały miały uderzać przede wszystkim w Kręcinę.

Co wynika z zaprezentowanych nagrań? Póki co niewiele, a wręcz praktycznie nic, co nakazałoby stwierdzić, że zaistniała korupcja. Prokuratorzy badają, czy doszło do przestępstwa i - siłą rzeczy - potrwa to dobrych kilka tygodni, o ile nie miesięcy. Jeśli konkretnym osobom nie zostaną postawione zarzuty, będzie można mówić jedynie o odpowiedzialności moralnej, a nie prawnej, co raczej mocno zawiedzie szeroko rozumianą opinię publiczną. Oczywiście nie zmienia to faktu, że z przedstawionych materiałów wyłania się obraz PZPN jako organizacji, której standardy daleko odbiegają od normalności.

W takiej sytuacji istnieje znaczne prawdopodobieństwo kolejnej wojny futbolowej. Kilku z poprzednich ministrów sportu - Jacek Dębski, Tomasz Lipiec i Mirosław Drzewiecki - przegrało starcia z PZPN, gdy chcieli uzdrowić sytuację w polskiej piłce, wprowadzając kuratora i zarządzając wszechstronną kontrolę w związku. Intencje mieli na ogół szlachetne, ale panujące w FIFA i UEFA zasady są jasne - żadnej ingerencji władz państwowych w działania piłkarskiej federacji. Niestety, politycy tego nie tyle nie rozumieją, co nie chcę zrozumieć, licząc przy okazji an zdobycie popularności. Wiadomo przecież, że PZPN ma jeden z najniższych wskaźników zaufania społecznego spośród wszystkich - szeroko rozumianych - instytucji państwowych (bo wiadomo przecież, że jest jedynie "zwykłym" stowarzyszeniem). Najprawdopodobniej teraz do boju wyruszy nowa minister sportu, Joanna Mucha. Wydaje się jednak, że jakkolwiek sytuacja w PZPN jest patologiczna, a Lato kurczowo trzyma się prezesowskiego fotela, próbując za wszelką cenę zatuszować kilka mniej lub bardziej spektakularnych wpadek, to samo środowisko futbolowe w jakimś stopniu dojrzało do zmian, o czym świadczy choćby sprawa z "orzełkiem" na koszulce reprezentacji Polski. Pomysły delegalizacji PZPN, wysuwane przez Ruch Palikota, mogą w tej sytuacji przynieść znacznie więcej szkody niż pożytku. Tym bardziej, że wydarzeniom w Polsce z co najmniej zdwojoną uwagą przygląda się UEFA - w końcu to w naszym kraju i na Ukrainie za pół roku odbędą się finały Euro2012.


Tak czy inaczej - sytuacja jest bardzo dynamiczna. Oby w tym wszystkim nie zabrakło zdrowego rozsądku...

 

 

 

Człowiek, który nie zatrzymał samego siebie


O tym, że Jan Tomaszewski jest nazywany człowiekiem, który zatrzymał Anglię (chodzi o legendarny już mecz na Wembley w 1973 roku), wie praktycznie każdy, kto choć trochę zetknął się z polskim futbolem. Podobnie jak wszyscy, którym dane było usłyszeć lub przeczytać chociaż jedną wypowiedź byłego wybitnego bramkarza, wiedzą, że jest człowiekiem bardzo kontrowersyjnym - oględnie mówiąc.

Po zakończeniu kariery Tomaszewski zajął się komentowaniem wydarzeń piłkarskich, tylko przez krótki okres próbując swoich sił jako trener. Od początku był bardzo krytyczny wobec otaczającej rzeczywistości, często jednak myląc dopuszczalną krytykę ze zwykłym obrażaniem innych ludzi. W latach 90-tych poprzedniego stulecia piętnował gdzie tylko mógł ówczesnego prezesa PZPN, Mariana Dziurowicza. Potem "zajął się" jego następcą, czyli Michałem Listkiewiczem i kolejnymi selekcjonerami reprezentacji Polski. Nie wiadomo, kogo bardziej obecnie nie znosi - czy Grzegorza Latę, czy Franciszka Smudę... Temu pierwszemu zarzuca niekompetencję w kierowaniu PZPN i brak reakcji na konkretne wydarzenia, w tym także słabe wyniki reprezentacji. Już w zeszłym roku grzmiał, że selekcjoner powinien być dyscyplinarnie wyp... ze stanowiska. W ostatnich tygodniach rozpętał aferę z przyznaniem Smudzie licencji Pro w 2004 roku. Doniósł do prokuratury, że popularny Franz otrzymał ją bezprawnie. Tym samym całkowicie zignorował fakt, że ówczesny minister odpowiedzialny za sport uczynił wyjątek - uznając niewątpliwe osiągnięcia trenera (m. in. trzykrotne zdobycie tytułów mistrza Polski, awans z Widzewem do Ligi Mistrzów), przymknął oko na niespełnienie wszystkich wymogów formalnych (brak średniego wykształcenia).

Jednak swoistą wisienką na torcie były słowa, jakich użył Jan T. - podkreślający przy tej okazji swoją przynależność do Klubu Wybitnego Reprezentanta Polski - w odniesieniu do Damiena Perquisa. Mającego polskie obywatelstwo (wynikające z pochodzenia) piłkarza nazwał "odpadem, futbolowym śmieciem". Zaakcentował przy tym, że Perquis zdradził Francję, a dla Polski chce grać tylko w celu wypromowania się na Euro2012. Bardzo dotknięty tą wypowiedzią obrońca Sochaux wynajął prawników, którzy wytoczyli Tomaszewskiemu proces o zniesławienie. Pełna arogancji reakcja byłego bramkarza na podjęcie tych działań prawnych jedynie udowodniła, że czuje się zupełnie bezkarny i na każdego może wylać kubeł pomyj, bo ma do tego pełne prawo. No, może jednak nie na każdego, bo dyżurny krytyk polskiego futbolu zdobył poselski mandat, startując z listy PiS w Łodzi. Podczas kampanii Jarosława Kaczyńskiego nazwał Kazimierzem Górskim polskiej polityki.

Człowiek po trzech rozwodach, który kilka lat temu przyznał, że zupełnie nie żałuje przynależności podczas stanu wojennego do reżimowego Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego, swoim relatywizmem moralnym, a przede wszystkim obrzucaniem wszystkich dookoła błotem idealnie wpasował się do PiS i jego zwolenników. Można byłoby powiedzieć, że to sprawa jego oraz ludzi o takich poglądach. Tylko niestety poprzez zostanie posłem Jan T. będzie mieć kolejny nieodparty argument do tego, aby obrażać innych ludzi - wprawdzie nieraz popełniających błędy, ale korzystających z przysługującej każdemu obywatelowi RP cywilnoprawnej oraz karnoprawnej ochrony własnej czci i godności. Jednak skoro wolno było mi jako dziennikarzowi, futbolowemu ekspertowi, byłemu wybitnemu reprezentantowi Polski, to tym bardziej wolno mi jako wybrańcy Narodu - tak pewnie rozumuje teraz Tomaszewski. Hulaj dusza, piekła nie ma.


Dla wszystkich byłoby jednak lepiej, aby świeżo upieczony poseł mocno zakasał rękawy, zajmując się w Sejmie mrówczą i merytoryczną pracą legislacyjną, czyli czymś, co jest jego podstawowym obowiązkiem. Pytanie tylko, czy będzie chciał to uczynić. Bo przecież fajnie jest kogoś obrażać, nie ponosząc za to jakichkolwiek konsekwencji, zwłaszcza jeśli dotąd tak już się czyniło bardzo często...





Bardzo blisko, ale zarazem daleko


Niestety, piłkarze Wisły nie zagrają w Lidze Mistrzów - pozostały im występy w Lidze Europejskiej. Zatem niobecność polskiego klubu w najbradziej prestiżowych rozgrywkach klubowych w piłkarskiej Europie potrwa co najmniej 16 lat.

Czy APOEL Nikozja byl do przejścia? I tak, i nie. Po wygranej 1:0 w pierwszym meczu, pozycja wyjściowa ekipy Roberta Maaskanta przed rewanżem była całkiem niezła. Nie przegrać albo strzelić choćby bramkę - scenariusz całkiem możliwy do zrealizowania. Wielu nie pamiętało (lub nie chciało pamiętać), że w Krakowie większymi fragmentami to jednak mistrzowie Cypru przeważali, mieli optyczną przewagę, a wiślacy byli nieco bezradni i zaskoczeni. Po zdobytej przez Małeckiego bramce, ostatni kwadrans to już niemal obrona Częstochowy - byle dowieźć do końca skromne prowadzenie. W rewanżu APOEL zepchnął Wisłę do kurczowej obrony, wręcz nie pozwalając przeprowadzić piłkę na swoją połowę. Efektem bramka po rzucie rożnym i ewidentnym błędzie Pareiki, które zostało poprzedzone biernym zachowaniem Małeckiego. Po przerwie wiślacy zagrali odważniej, ale stracili drugiego gola. Kiedy jednak Wilk po świetnym dograniu Ilieva strzelił bramkę, to mistrzowie Polski byli w Champions League! Zostało 20 minut - tylko tyle albo aż tyle... APOEL zdołał sie otrząsnąć, Wisła cofnęła się zbyt głęboko, nie umiejąc wybić z rytmu gospodarzy. W 87 min Chavez stał za daleko od brazylijskiego napastnika Ailtona, a ten po silnym strzale znowu pokonał Pareikę. Ciężko obwiniać bramkarza, bo takie bomby z 8 metrów są bardzo trudne do obrony, chociaż mógł chyba zrobić nieco więcej. Wiślacy nie umieli już stworzyć zagrożenia i po końcowym gwizdku byli zrozpaczeni. Szczęście było tak blisko...

Nie da się ukryć, że do historycznego awansu zabrakło bardzo mało, ale czy Wisła na niego zasłużyła? Z przebiegu dwumeczu należy powiedzieć, że raczej nie - wówczas to mistrzowie Cypru byliby o wiele bardziej pokrzywdzeni niż obecnie wiślacy. To APOEL w obydwu meczach narzucał swój styl gry, osiągając zdecydowaną przewagę w środku pola. Widać było, że jest bardziej ograną drużyną - procentowało doświadczenie z Ligi Mistrzów w sezonie 2009/10 (wówczas grali w niej Marcin Żewłakow i Kamil Kosowski). Natomiast postawa wiślaków nie zachwyciła. Dużo niecelnych podań, niewymuszonych błędów, zawodzący liderzy, niepewna obrona. Taką grą nie można zawojować europejskich boisk. Chociaż kto pamiętałby o stylu, gdyby APOEL nie pokusił się o trzecią bramkę...

Teraz pora na Ligę Europejską. W fazie grupowej czekają Wisłę mecze z Odense, Twente Enschede i Fulham Londyn. Grupa trudna, ale zajęcie chociaż drugiego miejsca i awans do fazy pucharowej nie jest niewykonalnym zadaniem. Trener Maaskant podkreśla jednak, że dla niego priorytetem będą teraz rozgrywki ekstraklasy, bo tylko obrona mistrzowskiego tytułu da jego drużynie ponowną szansę walki o Champions League. Ale żeby tak się stało, musi upłynąć sporo wody... w Wiśle. Póki co, klimat w drużynie i wokół niej wyraźnie siadł, po sobotniej porażce na Reymonta z Lechią Gdańsk (chociaż wielu najzagorzalszych fanów wcale nie było smutnych po tej porażce - z powodów "ideologicznych"...) i kompletnie nonsensownej wypowiedzi Małeckiego o jedzących kiełbaski kibicach-piknikach, którym jeśli się coś nie podoba, to nie powinni wygwizdywać zawodzących wiślaków, tylko zmienić swój obiekt zainteresowania na Cracovię...


Pojawiły się pogłoski, że porażka w Poznaniu z Lechem w najbliższej kolejce (9 września) będzie równoznaczna ze zwolnieniem Maaskanta. Pomimo całej fali krytyki, jaka spływa na holenderskiego trenera za wyniki w lidze i styl gry, takie spekulacje wydają się jednak przesadzone.




U bram raju

Dokładnie za dwa tygodnie będzie już wiadomo, czy Wisła Kraków po raz pierwszy w historii wystąpi w piłkarskiej Lidze Mistrzów. Szanse na dostąpienie tego zaszczytu są niemałe. W ostatniej fazie kwalifikacji czeka rywal jak najbardziej do przejścia - cypryjski APOEL Nikozja.

Wiślacy rozpoczęli rywalizację od drugiej rundy eliminacyjnej, gdzie spotkali się z mistrzem Łotwy - Skonto Ryga. Po wyjazdowej wygranej 1:0, ekipa Roberta Maaskanta w pełni kontrolowała wydarzenia w Krakowie, co zaowocowało wynikiem 2:0. Kolejna runda to już trudniejsza przeprawa, przynajmniej w teorii. Litex Łowecz u siebie przeważał, stworzył wiele sytuacji podbramkowych, jednak to wiślacy okazali się zabójczo skuteczni, wygrywając 2:1. Rozstrzygnęła bramka Meliksona, który po świetnym prostopadłym podaniu Wilka zachował się jak rasowy napastnik. Bułgarzy odgrażali się, że w Krakowie znajdą sposób na mistrzów Polski. Owszem, także rozpoczęli z ofensywnym nastawieniem, ale pod koniec pierwszej połowy to Wisła przejęła inicjatywę, czego efektem był gol Meliksona po kapitalnej wymianie podań z Małeckim. W pierwszym kwadransie drugiej połowy Maor wykorzystał rzut karny, po - notabene wątpliwym - faulu na nim. Wpawdzie Litex strzelił kontaktową bramkę, jednak tuż po wejściu na boisko Wilk pozbawił Bułgarów resztek nadziei. Nietrudno zauważyć, że głównym autorem obydwu zwycięstw był Melikson, który zwłaszcza w rewanżu zagrał kapitalnie. Trzeba jednak podkreślić, że cały zespół wyciągnął wnioski ze spotkania w Łoweczu i w drugim gra wyglądała już wyraźnie lepiej. Bilans dwumeczu 5:2 jednoznacznie wskazuje, która drużyna była lepsza.

Wypada wspomnieć o zmianach kadrowych w Wiśle. Przeprowadzone w letniej przerwie zmiany poszerzyły możliwości manewru Roberta Maaskanta. Nie chodzi tu bynajmniej o ilość, ale jakość. Grających niewiele lub praktycznie wcale Żurawskiego, Łobodzińskiego, Riosa, Boukhariego, Branco oraz częściej lub rzadziej występujących w podstawowym składzie Cikosza i Riosa zastąpili piłkarze więcej wnoszący do zespołu. Michael Lamey prezentuje się na prawej obronie pewniej od swojego słowackiego poprzednika, powrót po rocznym pobycie w Belgii Juniora Diaza korzystnie wpłynie na rywalizację o miejsce w defensywie, podobnie jak obecność Marko Jovanovicia, który jednak na razie z przyczyn formalnych nie może grać w rozgrywkach polskiej ekstraklasy. Natomiast Ivica Iliev wręcz z miejsca wywalczył sobie miejsce na skrzydle drugiej linii, będąc jednym z najlepszych piłkarzy zespołu. Pojawienie się Davida Bitona sprawia, że Genkow nie może już czuć się tak pewny miejsca w ataku jak w rundzie wiosennej. Izraelczyk w dwóch meczach ekstraklasy strzelił dwie bramki. Póki co, niewiadomą jest przydatność Gervasio Nuneza, jednak młody Argentyńczyk może stanowić ciekawą opcję w środku pomocy.

Zatem letnie nabytki wzmocniły rywalizację o miejsce w podstawowym składzie i o to właśnie chodziło. Niemal na każdej pozycji trener dysponuje dublerami, których pojawienie się nie osłabia siły zespołu, a nawet może wnieść nowe elementy do gry. Jest to szczególnie ważne z uwagi na ilość meczów, czekających wiślaków w tej części sezonu. Wiadomo przecież, że nawet w wypadku - odpukać!!! - niepowodzenia w ostatniej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów, Biała Gwiazda zagra w fazie grupowej Ligi Europejskiej. Problemem może okazać się godzenie pucharowej rywalizacji z grą w polskiej ekstraklasie - wówczas szeroka i wartościowa kadra jest wręcz niezbędna.

APOEL Nikozja nie będzie łatwym rywalem, pomijając już fakt, że to ta drużyna jest rozstawiona. Dawniej rywalizacja z cypryjskimi drużynami była wręcz formalnością, a dzisiaj to one sa wyżej notowane od polskich. Ekipa z Nikozji - w składzie z Marcinem Żewłakowem i Kamilem Kosowskim - w sezonie 2009/10 grała w Lidze Mistrzów, urywając nawet punkt londyńskiej Chelsea na Stamford Bridge. Podobnie jak Wisła, także APOEL jest prawdziwą mieszanką piłkarskich narodowości. Jednak na pewno trudniejszym rywalem byłyby FC Kopenhaga czy Dinamo Zagrzeb.


Jedno jest pewne - 17 sierpnia na stadionie przy Reymonta będzie się działo! Pomimo wyższych cen biletów, na trzech trybunach zasiądzie komplet 23 tysięcy widzów. I tylko szkoda, że oddanie trybuny zachodniej tak opóźnia się w czasie...




Biała Gwiazda po raz trzynasty

Kilkadziesiąt godzin temu w ślady koszykarek Wisły poszli piłkarze. Dzięki zwycięstwu w krakowskich derbach zdobyli trzysnasty tytuł mitrza Polski w historii.

Sam mecz nie należał do najciekawszych, ale cel uświęca środki. Dla wiślaków wygrana oznaczała 10 pkt przewagi nad drugim w tabeli Śląskiem Wrocław, zatem różnicę gwarantującą tytuł na trzy kolejki przed końcem rozgrywek. Cracovia dramatycznie broni się przed spadkiem - co prawda po wygranej w poprzedniej kolejce w arcyważnym meczu w Bytomiu z Polonią oraz sobotnich porażkach Arki i wlaśnie Polonii sytuacja Pasów w tej heroicznej walce wyglądała lepiej niż ktokolwiek mógłby niedawno przypuszczać, to przynajmniej punkt zdobyty na stadionie odwiecznego rywala byłby bezcenny. Nikogo nie trzeba było więc motywować do walki, ale wydaje się, że obie ekipy były zbyt spięte stawką spotkania. W pierwszej połowie było to szczególnie widać po postawie Cracovii. To Wisła miała zdecydowaną przewagę w pierwszych dwóch kwadransach, co podkreśliła efektownym golem Maora Meliksona. W drugiej połowie gra się wyrównała, goście poczuli swoją szansę, a wiślacy grali zbyt asekuracyjnie. Robert Maaskant przyznał na konferencji prasowej, że był to jeden z najgorszych meczów jego ekipy. Tak czy inaczej, po końcowym gwizdku sędziego radości wśród piłkarzy, sztabu szkoleniowego, działaczu i oczywiście kibiców nie było końca. 

Teraz przed wiślakami kolejny prestiżowy mecz - już w sobotę zagrają w Warszawie z Legią. Oprócz niewątpliwych emocji, jakie zawsze towarzyszą spotkaniom tych ekip, jest jeszcze podtekst personalny, bo przecież przez poprzednie trzy sezony to obecny trener Legii, Maciej Skorża prowadził zespół z Reymonta. W listopadzie Wisła rozbiła stołeczną drużynę 4:0. Jak będzie tym razem?

Po zakończonym sezonie przyjdzie pora na szersze podsumowanie. A na razie: jazda jazda jazda Biała Gwiazda!!!




Wiślacy przed rundą wiosenną


W piątek meczem z Arką w Gdyni piłkarze krakowskiej Wisły zainaugurują swoje występy w rundzie wiosennej ekstraklasy. Walka o tytuł zapowiada się bardzo ciekawie, zwłaszcza że władze klubu postarały się o odpowiednie transfery.

Najpierw jednak - na przełomie grudnia i stycznia - do kibiców Białej Gwiazdy dotarły niepokojące wieści. Trabzonspor - lider ekstraklasy tureckiej - skusił swoją ofertą braci Brożków. Zwłaszcza brak Pawła wydawał się być trudną do uzupełnienia stratą, biorąc pod uwagę ilość zdobywanych przez niego bramek. W barwach Wisły rozegrał 178 meczów w ekstraklasie, w których strzelił 81 goli, dwukrotnie zdobywając tytuł króla strzelców. Także odejście Piotra, który był już powoływany do pierwszej reprezentacji, wydawało się osłabieniem. Jednak należało zwrócić też uwagę, że obaj bracia mieli duży wpływ na atmosferę w drużynie, nieraz niekoniecznie w dobrym tego słowa znaczeniu. Poza tym dla Pawła nie była to pierwsza oferta z zagranicy, dlatego też klub nie chciał trzymać go na siłę. Także do klubu tureckiego na początku stycznia odszedł Mariusz Pawełek, co oznaczało konieczność poszukiwań nowego bramkarza. Niełatwe zadanie, z uwagi na świetną postawę w rundzie jesiennej wcześniej bardzo krytykowanego Pawełka. Natomiast Cleber zdecydował się zakończyć karierę - i tak miał to uczynić, ale decyzję przyspieszyła jeszcze kontuzja odniesiona w meczu z Lechem. Brazylijczyk pozostał w Krakowie i będzie jednym ze współpracowników klubu, szukającym młodych talentów w swojej ojczyźnie, a trenujący w szkółce Wisły jego syn może wkrótce otrzymać polskie obywatelstwo, dzięki czemu być może w przyszłości wystąpi w biało-czerwonych barwach.

Wiślacy treningi rozpoczęli stosunkowo późno, bo 17 stycznia. Do tej chwili stan kadrowy wskazywał zero po stronie zysków, co niepokoiło sympatyków drużyny. Dyrektor sportowy Stan Valckx uspokajał, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, a transfery są tylko kwestią czasu. Słowa dotrzymał. 

Bułgarski napastnik Cwetan Genkow ma zastąpić w roli snajpera Pawła Brożka. W rundzie jesiennej, będąc wypożyczonym z Dynama Moskwa do Lokomotiwu Sofia, zdobył w lidze bułgarskiej 11 goli w 13 meczach, co jest dobrą rekomendacją. Kolejnym wzmocnieniem jest doświadczony holenderski stoper Kew Jaliens, który w barwach AZ Alkmaar w sezonie 2008/09 świętował tytuł mistrzowski, a w 2006 roku wystąpił na mistrzostwach świata w Niemczech. Co prawda zagrał tam tylko w meczu z Argentyną, ale już sam fakt przebicia się przez tak silną konkurencję, jaka niewątpliwie jest w Holandii, świadczy o jego bardzo wysokich umiejętnościach. Razem z grającym coraz pewniej pod koniec rundy jesiennej Osmanem Chavezem, może stworzyć mocny duet w środku defensywy. Michaił Siwakow to podstawowy zawodnik młodzieżowej reprezentacji Białorusi, z którą w czerwcu wystąpi na mistrzostwach Europy U-21. W Cagliari grał bardzo mało, stąd półroczne wypożyczenie do Wisły, gdzie na pozycji defensywnego pomocnika wzmocni rywalizację o miejsce w wyjściowej "jedenastce". Najbardziej wyczekiwanym transferem był Maor Melikson - negocjacje z Hapolem Beer Sheva trwały blisko trzy tygodnie i głównie dzięki dużej determinacji samego piłkarza zostały sfinalizowane pozytywnie. Wisła zapłaciła blisko 700 tysięcy euro. Izraelczyk najczęściej występuje jako ofensywny pomocnik, zatem może wygryźć ze składu Łukasza Gargułę. W swoim poprzednim klubie był kapitanem i prawdziwym mózgiem drużyny. W ostatnich dniach otrzymał polskie obywatelstwo - sama procedura trwała bardzo szybko z uwagi na fakt, że matka Maora pochodziła z Polski. Ostatnim zawodnikiem, który zasilił Wisłę jest estoński bramkarz Sergiei Pareiko. Przez poprzednich sześć sezonów występował on w rosyjskiej ekstraklasie w barwach zespołu z Tomska. Jego doświadczenie i umiejętności pokazane już w sparingach, powinny sprawić, że wygra rywalizację z Milanem Jovaniciem i Filipem Kurto, będąc pewnym punktem zespołu.

Z tych krótkich opisów nowych nabytków widać więc, że prezentują się całkiem okazale. Wszyscy z nich mają za sobą przynajmniej jeden występ w pierwszej reprezentacji swojego kraju, do tego Jaliens - jak wspomniano - na mistrzostwach świata. Także Holender oraz Siwakow (w barwach BATE Borysów) grali w Lidze Mistrzów. Co prawda niektórzy mogą wypominać wiek (Jaliens - 33 lata, Pareiko - 34), jednak w każdej drużynie powinni być doświadczeni zawodnicy, a patrząc na metryki piłkarzy stanowiących kadrę zespołu, trudno stwierdzić, aby przy ul. Reymonta w Krakowie był dom spokojnej starości. Znaleźli się kibice, którzy nie chcieli widzieć w barwach Białej Gwiazdy piłkarza z Izraela. Na szczęście takich narodowych zapaleńców jest garstka, zresztą grająca w poprzednim sezonie w barwach teamu koszykarek Wisły rodaczka Meliksona - Liron Cohen nie zaznała ze strony fanów żadnych przejawów rzekomego antysemityzmu. 

Nie brakuje także narzekań, że odeszli Polacy, będący przez ostatnie kilka lat podporami, a nawet (Paweł Brożek) ikonami klubu, a w zamian przyszli sami obcokrajowcy - jest ich teraz w klubowej kadrze już piętnastu, każdy z innego kraju i przez to ciężko będzie utożsamiać się kibicom z taką "niezbyt polską zbieraniną". Cóż, zawsze przyjemniej byłoby, gdyby - jak kilka lat temu - decydujące role w Wiśle odgrywali polscy piłkarze, ale realia są nieubłagane. Ostatnio niemal każda próba pozyskania rodzimego zawodnika jest niemal niemożliwa do realizacji z powodu nieadekwatnej do umiejętności ceny, a nieraz także wygórowanych oczekiwań prowizyjnych menedżera. Najświeższy przykład to Marcin Robak, za którego Widzew Łódź życzył sobie 1 mln euro. Piłkarze z zagranicy, zwłaszcza z takimi rekomendacjami i dorobkiem jak ściągnięci w przerwie zimowej, dają większą gwarancję profesjonalizmu i tzw. mentalności zwycięzców. Pod tym względem Jaliens w porównaniu do choćby Kamila Glika (również przymierzany do gry w Krakowie) robi różnicę...

Patrząc na zimowe ruchy transferowe, nietrudno oprzeć się wrażeniu, że wzmocniony został środek pomocy (przyszli Melikson i Siwakow, a nikt nie odszedł), ale nie postarano się o zawodnika mogącego zastąpić po lewej stronie obrony Piotra Brożka. Abstrahując od tego, że przez większość rundy jesiennej nie miał on miejsca w podstawowym składzie, jest to najsłabiej obsadzona pozycja. Ewentualnym dublerem Dragana Paljicia (który przecież jest nominalnym pomocnikiem) może być cokolwiek chimeryczny i podatny na urazy Serge Branco. Trochę dziwi, że nie pomyślano o rozwiązaniu tego problemu.

Teraz pole do popisu ma Robert Maaskant, który musi poukładać wszystko tak, aby zespół w rundzie wiosennej był w stanie sięgnąć po założony cel, jakim jest mistrzostwo Polski. Nie będzie łatwo, a po sparingach póki co ciężko cokolwiek wnioskować. Pierwsze trzy próby były nieudane, ale dwa ostatnie mecze to już zwycięstwa. Prawdziwe oblicze Wisły poznamy jednak dopiero w wymiernym boju, jakim będą mecze o punkty w polskiej ekstraklasie, a także rywalizacja o Puchar Polski - już 1 marca odbędzie się pierwszy mecz ćwierćfinałowy.


Tak więc szykują się spore emocje. Trzeba wierzyć, że z happy endem i pod koniec maja na stadionie Wisły i Rynku będzie świętowany trzynasty tytuł mistrzowski dla Białej Gwiazdy.


Piękny stadion, źli Europejczycy...


Piłkarze Lecha Poznań wygrali w pierwszym meczu 1/16 Ligi Europejskiej ze Sportingiem Braga i są na dobrej drodze do kolejnej rundy, gdzie zmierzyliby się najprawdopodobniej ze słynnym Liverpoolem. Ten fakt na pewno cieszy, ale sprawy związane ze stadionem, na którym grają piłkarze mistrzów Polski, będącym jedną z aren na Euro 2012 - napawają wyłącznie sporym smutkiem.

We wrześniu z wielką pompą otwarto stadion po przebudowie przy ul. Bułgarskiej, a tą uroczystość uświetnił koncertem Sting. Wszystko było wspaniale, zachwytom nie było końca. Tyle tylko, że już wówczas swoje zastrzeżenia do standardów obiektu zaczęła zgłaszać UEFA. Niewiele brakowało, aby mecze fazy grupowe Ligi Europejskiej zostały przeniesione do Bydgoszczy. Działaczom Lecha udało się jednak w porę zażegnać niebezpieczeństwo i wszyscy w Poznaniu dalej byli dumni ze swojego stadionu. Tym bardziej, że po wygranej z Manchesterem City i remisie w arktycznych warunkach z Juventusem Turyn piłkarze uzyskali awans do dalszej fazy rozgrywek, w co niewiele osób wcześniej wierzyło. Radość była w pełni uzasadniona i nikt nie przejmował się wcześniejszymi uwagami ze strony europejskiej centrali. Do czasu...

Niespełna tydzień przed meczem ze Sportingiem media obiegła informacja o wskazaniu  istotnych uchybień przez UEFA i nakazie ograniczenia liczby dostępnych miejsc na tym meczu do zaledwie 20 tysięcy. Zawrzało - pojawiły się pytania dlaczego tak późno, niektórzy kibice od razu wietrzyli nieczystą akcję mającą na celu utrącenie Lecha... Najwięcej uwag kierowano jednak pod adresem władz miasta, nadzorujących wykonanie przebudowy oraz projektanta. Pierwotnie przebudowa miała kosztować 500 mln zł, ale potem ten koszt wzrósł do 713 mln zł! Szacuje się, że naprawa wszystkich usterek wskazanych przez UEFA oznaczałaby wydanie dodatkowo 100 mln zł! Żeby było ciekawiej - wybudowany w zeszłym roku stadion w Hoffenheim, liczący 30 tysięcy miejsc, kosztował 60 mln euro, czyli nie więcej niż 250 mln zł...

Wydaje się, że upór europejskich władz futbolu w dążeniu do odpowiedniego standardu stadionu w Poznaniu ma swoje głębokie uzasadnienie. W końcu tam będą odbywać się w przyszłym roku mecze mistrzostw Europy i ryzyko ewentualnych komplikacji związanych z bezpieczeństwem musi być ograniczone do absolutnego minimum. Niestety, wiele osób w stolicy Wielkopolski tego nie rozumie. Działacze klubu i  rządzący miastem uznali, że "jakoś to będzie" i po pierwszych nalotach dadzą spokój. Kibice są podejrzliwi i wszelkie obostrzenia uważają za ingerencję w ich wolność czy nawet bliżej nieokreślony spisek wobec Lecha. Wprawdzie udało się "wynegocjować" na czwartek blisko 30 tysięcy miejsc, ale problem pozostał, zwłaszcza że specjalny raport z organizacji meczu i kwestii bezpieczeństwa złożył przedstawiciel UEFA.

Nasuwają się dwa wnioski. Pierwszy to taki, że gdyby nie bardzo dobra postawa mistrza Polski w rozgrywkach Ligi Europejskiej, prawdopodobnie udałoby się uniknąć kłopotów, a przynajmniej nie ujawniłyby się tak nagle i nie tak dotkliwe dla klubu oraz kibiców. Jednak na pewno doszłoby do kontroli w związku z Euro 2012. Już mecze fazy grupowej Ligi Europejskiej były wnikliwie monitorowane pod kątem bezpieczeństwa, zatem po pierwszych uwagach należało spodziewać się kolejnych. O tym jednak chyba nikt w Poznaniu nie pomyślał, a może po prostu rozumowano w sposób PR-owski: "mamy świetny, nowy stadion,  godny organizacji Euro, wspaniałych kibiców, więc żadnych zastrzeżeń nie powinno być". Owszem, stadion spełnia wszystkie warunki, ale... polskie, co podkreślił ostatnio prezydent miasta, Ryszard Grobelny. Według niego problem bierze się z tego, że wymogi UEFA są nieco inne od krajowych. To kuriozalna uwaga, bo w końcu na tym stadionie ma być rozgrywana najważniejsza impreza organizowana przez europejską federację. Więc po co miasto ubiegało się o organizację Euro, skoro teraz uważa, że jedynie polskie standardy są OK, a co tam z europejskimi?! 

Drugi wniosek to taki, że w Krakowie nie przepłacono za przebudowę stadionu, a przynajmniej nie tak bardzo. Co prawda koszt wzrósł, ale całość zamknie się i tak w granicach około 500 mln zł. Szkoda tylko, że oddanie trzeciej i czwartej trybuny cokolwiek się wydłuża... Ale to już temat na inne opowiadanie.



Quo vadis, Wisło?


W ostatni weekend listopada zakończyła się runda jesienna piłkarskiej ekstraklasy. Rok temu, przed zimową przerwą Wisła Kraków była liderem, mając kilka punktów przewagi nad warszawską Legią i poznańskim Lechem. Wobec tego, drugie miejsce na półmetku tego sezonu należałoby traktować jako rozczarowanie. Jednak - paradoksalnie - trzeba stwierdzić, że to wynik nawet powyżej oczekiwań, biorąc pod uwagę zawirowania, jakie miały miejsce w klubie od zakończenia poprzedniego sezonu.
W przerwie letniej nastąpiła gruntowna wymiana składu. Trudno jednak uznać, aby to były przemyślane działania władz klubu. W rozsypkę poszła praktycznie cała formacja defensywna, ze świetnym duetem stoperów Głowacki - Marcelo na czele. Poziom sprowadzonych obrońców nie dość, że nie był zadowalający, to jeszcze musieli oni przechodzić okres aklimatyzacji w  Polsce. Rozczarowaniem okazał się też serbski bramkarz Milan Jovanić, który miał pozbawić bluzy z numerem 1 Mariusza Pawełka. Ze stanu przednich formacji równiez ciężko było być zadowolonym, chociaż pod względem ilościowym sytuacja się poprawiła, ale nie miało to konkretnego przełożenia na jakość. Kilku podstawowych wcześniej piłkarzy nie prezentowało na początku sezonu - mówiąc oględnie - zbyt wysokiej formy, a do tego Patryk Małecki omal nie został dyscyplinarnie wyrzucony z klubu. Wracający po 5 latach na Reymonta Maciej Żurawski nie okazał się mężem opatrznościowym. Niewykorzystany przez niego rzut karny w końcówce pierwszego meczu eliminacji Ligi Europejskiej z Karabachem Agdam postawił Białą Gwiazdę przed rewanżem w Baku w mało komfortowej sytuacji. Tydzień później wiślacy byli już za burtą pucharów, a nazajutrz Henryk Kasperczak podał się do dymisji. Jego druga kadencja w Wiśle jest dość dobrym przykładem powiedzenia, że dwukrotne wchodzenie do tej samej rzeki (nomen omen) jest cokolwiek ryzykowne.

Po dwutygodniowym okresie bezkrólewia, podczas którego pełniący obowiązki trenera Tomasz Kulawik poprowadził dużynę do dwóch ligowych zwycięstw i jednej porażki, władze klubu ogłosiły nazwisko następcy Kasperczaka. Prezes SSA Wisła, Bogdan Basałaj podkreślał, że będzie nim obcokrajowiec. Jednak powszechnie spodziewano się bardziej znanego nazwiska niż Robert Maaskant. Holender dostał kredyt zaufania od zarządu i oczywiście wszechwładnego Bogusława Cupiała. Występ w Białymstoku przeciwko liderującej Jagiellonii był cokolwiek obiecujący i nawet bardziej adekwatnym wynikiem niż minimalna porażka byłby remis. Potem jednak zaczęło się dziać niezbyt ciekawie. Trzy remisy pod rząd (z czego zwłaszcza 0:0 u siebie z przedostatnim wówczas w tabeli Śląskiem Wrocław chluby nie przyniosło) i porażka z Górnikiem w Zabrzu sprawiły obsunięcie się na ósme miejsce. A przecież najtrudniejsze i najbardziej prestiżowe mecze były dopiero przed wiślakami... Holenderski coach kombinował co nieco z ustawieniem wyjściowej jedenastki. Na duży plus można zapisać mu, że nie ustawał w poszukiwaniach optymalnego zestawienia - praktycznie każdy piłkarz z ponad 20-osobowej kadry otrzymał szansę do pokazania swoich umiejętności. Taką okazję w meczu z Lechią Gdańsk doskonale wykorzystał Andraż Kirm. Słoweniec strzelił dwie bramki, przy jednej asystował, a do tego wywalczył rzut karny, zamieniony po chwili na bramkę. Co z tego, że wiślakom udało się rozegrać bardzo dobry mecz, skoro tydzień później polegli w Pozaniu ze słabo spisującym się w lidze Lechem 1:4. Zapewne po tej porażce Maaskant nie czuł się zbyt komfortowo, wiedząc, że w kolejnych meczach nie może pozwolić sobie na margines błędu. Derby na stadionie Cracovii były mało atrakcyjne i kiedy wydawalo się, że zakończą się bez bramek, w 94. minucie Nourdin Boukhari strzelił zwycięskiego gola. Warto wspomnieć, że był to pierwszy mecz, w którym Marokańczyk nie wyszedł w podstawowej jedenastce, a na boisku pojawił się dopiero w 75. minucie. Padały głosy, że jest pupilkiem trenera, ale okazało się, że u Maaskanta świętych krów nie ma. Tydzień później do Krakowa przyjechała odradzająca się po kiepskim starcie sezonu, opromieniona czterema kolejnymi wygranymi Legia. Wiślacy świetnie rozpracowali rywala, zagrali z polotem i pewną dozą szczęścia (ale ono sprzyja lepszym), szaleli Paweł Brożek i Małecki, Radosław Sobolewski był niezastąpiony w walce w środkowej strefie boiska, Erik Cikos świetnie inicjował ataki skrzydłem i podobnie jak Osman Chavez był bezbłędny w defensywie. Pawełek znów potwierdził, że postawienie na niego przez Maaskanta było strzałem w dziesiątkę. Legia nie miała wiele do powiedzenia, chociaż końcowy wynik jest może nieco za wysoki. W następnej kolejce wiślacy zagrali na Reymonta z Zagłębiem Lubin. Nie zachwycili, ale zwycięski gol zdobyty na  kilka minut przed końcem sprawił, że Biała Gwiazda została wiceliderem. Tą pozycję utrzymała po bardzo cennej wygranej - również 1:0 - w Warszawie z Polonią.


Zatem ostatnie cztery mecze okazały się zwycięskie, do tego wiślacy zachowali w nich także czyste konto po stronie strat. Postawa defensywy była wcześniej piętą Achillesową zespołu (w pierwszych 11 meczach 15 goli straconych), narzekał na nią Maaskant. W końcu jednak znalazł receptę na ten problem. Trzeba podkreślić świetną rundę w wykonaniu Pawełka, na którego konkurencja w osobie Jovanicia podziałała bardzo mobilizująco. Niejeden raz uratował zespół przed stratą goli, broniąc nieraz w niemal beznadziejnych sytuacjach. Z meczu na mecz coraz pewniej radził sobie także na środku obrony Chavez, podobnie jak Cikos na prawej stronie. Pewien postęp po bardzo kiepskim starcie zanotował Gordan Bunoza. Natomiast Dragan Paljić poprawnie wywiązywał się z nowej dla siebie roli lewego obrońcy. Pod koniec rundy odnalazł się Paweł Brożek, nieźle jako rozgrywający radził sobie Łukasz Garguła, który w końcu wrócił do pełni sił po przewlekłej kontuzji. Zwyżkę formy zanotowali równiez Kirm i Sobolewski. Małecki posiada wielki talent, ale na pewno nie wykorzystuje swoich umiejętności - jeśli nie przestanie grać tak egoistycznie, raczej powinien szukać nowego klubu, a przynajmniej usiąść na ławce. Świetnie swoją szansę w meczu z Legią wykorzystał Tomas Jirsak, grający wcześniej bardzo mało. Tak wyglądała podstawowa jedenastka w ostatnich meczach. Bardzo obiecująco prezentował się pozyskany z Korony Kielce defensywny pomocnik Cezary Wilk. O tą pozycję kibice Wisły - po ewentualnym przejściu na emeryturę Sobola - mogą być spokojni. Kto zawiódł? Na pewno Piotr Brożek, Boukhari i Żurawski, również nie wykorzystał swojej szansy Serge Branco. Andres Rios po wyleczeniu kontuzji nie wrócił już do składu, a w ciągu kilkunastominutowych występów ciężko było mu pokazać pełnię swoich nieprzeciętnych możliwości. Rafał Boguski miał dostać swoją szansę - trener widział go w "jedenastce" na mecz z Górnikiem, ale na treningu zerwał więzadła w kolanie. Cleber grał słabiej niż w poprzednich sezonach, popełniał błędy, ale pewnie zachowałby miejsce w podstawowym skłądzie, gdyby nie koszmarnie wyglądająca kontuzja w ostatnich minutach meczu w Poznaniu. Na szczęście jej skutki nie okazały się bardzo poważne, ale doświadczony  Brazylijczyk raczej nie wystąpi już w koszulce z Białą Gwiazdą. Albo zakończy swoją bogatą karierę, albo odejdzie do innego klubu.

Niezwykle ważna będzie przerwa zimowa. Maaskant wraz ze swoim rodakiem - dyrektorem sportowym, Stanem Valckxem ma na oku wielu piłkarzy z różnych lig, w klubie powstała nawet lista obejmująca kilkadziesiąt nazwisk. Mówi się, że tym razem Cupiał nie będzie oszczędny i wyłoży dużą - jak na polskie warunki - gotówkę, aby wzmocnić zespół. Szczególnie poszukiwani są zawodnicy na pozycję stopera, lewego obrońcy, skrzydłowego oraz napastnik. Problem w tym, aby dokonać właściwego wyboru. Tylko i aż... Nie mniej ważne od kwestii kadrowych będzie odpowiednie przepracowanie okresu przygotowawczego. Holenderski trener zrobił już bardzo wiele, bo nie miał żadnego wpływu na przygotowanie zespołu do sezonu, poza tym zastał go w bardzo kiepskiej kondycji fizycznej i psychicznej. Wisła na pewno mogła grać lepiej i ciekawiej, ale pod koniec rundy jesiennej było już widać pewną nową jakość w postawie zespołu - w porównaniu do początku rozgrywek dość duży postęp. Trzeba też oddać Maaskantowi, że odpowiednio potrafi dbać o atmosferę w zespole, co jest szczególnie ważne, biorąc pod uwagę dużą ilość obcokrajowców, a także przecieki o niezbyt dobrych relacjach między niektórymi piłkarzami. Cóż, wystarczy jeden Małecki w drużynie, żeby różnie to wyglądało... Właśnie z nim nowy trener miał największe problemy, ale wydaje się, że potrafił dotrzeć do niepokornego 22-latka, który bardziej zrozumiał, że piłka nożna to gra zespołowa, zarówno na boisku, jak i poza nim. Oby czynił w tej kwestii dalsze postępy.

Jagiellonia jest świetnie prowadzona przez Michała Probierza i na pewno zrobi wszystko, aby w rundzie wiosennej nie wypaść gorzej, ale dystans 3 pkt to niewiele. Chociaż wydaje się, że groźniejszym rywalem w wyścigu o mistrzostwo będzie Legia (posiada tyle samo punktów co wiślacy), która nie trafiła z zakupami w lecie, więc teraz działacze ze stolicy będą szczególnie zmotywowani, aby odpowiednio wzmocnić drużynę. Do tego Maciej Skorża to jak na polskie warunki bardzo dobry trener, znający już świetnie specyfikę ligi i umiejący wyciągać wnioski z niepowodzeń. Lech raczej już nie ma szans, aby włączyć się do walki o czołowe lokaty. Może na wiosnę jedna z drużyn okaże się rewelacją (sprzyja temu bardzo "płaska" tabela), ale nie wydaje się, aby mogła się włączyć do bezpośredniej rywalizacji o tytuł.


Informacje o śmierci Wisły okazały sie przedwczesne i nieuzasadnione. Mało która ekipa w polskiej lidze potrafiłaby wyjść z tak głębokiej opresji w tak krótkim czasie. Wystarczy spojrzeć, co w lidze wyprawiał Lech - chociaż to już temat na nieco inną opowieść.



Zatem - byle do wiosny:).




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz