środa, 30 marca 2011

Politycy w akcji


Co prawda do wyborów parlamentarnych pozostało jeszcze około 7 miesięcy, ale jeśli tylko ktoś spojrzy na czołowe newsy ostatnich dni, tygodni i miesięcy, nabrałby przekonania, że obywatele pofatygują się do urn o wiele szybciej. W pomysłach, które mają skłonić do oddania głosu ścigają się partie rządzące i partie opozycyjne. Byleby jeszcze choć trochę tych pomysłów miało sens...

W zeszłym tygodniu lawinę komentarzy wywołało pojawienie się Jarosława Kaczyńskiego w sklepie w błysku "przypadkowo" znajdująjących się tam dziesiątek kamer i fleszy. W towarzystwie innej posłanki PiS (nota bene - pakowała potem wszystko i dźwigała...) próbował przekonać obywateli, że wszystkie produkty za rządów Donalda Tuska radykalnie podrożały. Do historii jako zdecydowanie nie oddające rzeczywistości przejdzie stwierdzenie, że za wszystkie produkty zapłacił 55 zł, a w czasach, gdy był premierem, kosztowały nie więcej niż 24 zł. Okazało się, że w sklepie znajdującym się w centrum Warszawy panowała drożyzna w stosunku do cen w innych podobnych przybytkach, choćby Biedronki, którą Kaczyński określił jako sklep dla najbiedniejszych. Tą wypowiedzią zdobył sobie niekłamaną "sympatię" sporej rzeszy Polaków, którzy robią zakupy w marketach tej firmy. Kolejny raz dowiódł, że żyje jakby oderwany od rzeczywistości, nie mając zbyt dużego pojęcia o faktycznych problemach swoich rodaków.

Rząd intensywnie pracuje nad reformą przepisów o otwartych funduszach emerytalnych, które sprawiłyby, że składka przechodząca do OFE byłaby ponad 2 razy niższa niż dotychczas, za to więcej środków poszłoby na ZUS. Temat był przedmiotem debaty ministra finansów Jacka Rostowskiego z Leszkiem Balcerowiczem, gorąco krytykującym to rozwiązanie. Transmitowana w TVP1 debata była przesadnie nudna i "naukowa" dla laików, a zbyt mocno oparta na sloganach dla fachowców. Wydaje się, że Balcerowicz w pewnym stopniu broni reformy, którą sam przygotował pod koniec lat 90-tych zeszłego stulecia jako minister finansów. Jednak z drugiej strony jego argumenty są cokolwiek logiczne. Rząd rozpaczliwie poszukuje pieniędzy, które zwiększyłyby budżet państwa. Najpierw było podwyższenie VAT do 23%, a teraz planowane zmiany w OFE. Pieniędzy byłoby "trochę" więcej, gdyby nie obniżenie podatków najbogatszym, co przyniosło zmniejszenie wpływów do budżetu o grube miliardy. Ale o tym lepiej premierowi i ministrom nie przypominać... Skutkiem tych zabiegów może być legislacyjny bubel, bo tak mówią najtęższe prawnicze umysły o przygotowywanej w ekspresowym tempie nowelizacji, podkreślając, że stoi on w zdecydowanej sprzeczności z kilkoma konstytucyjnymi zasadami.

Te dwa przykłady wystarczą, aby uznać, że kampania wyborcza już trwa - w zasadzie permanentnie, bo nie wiadomo, kiedy się zaczęła. Można byłoby jeszcze przecież wspomnieć o próbie uświadomienia urzędnikom, poprzez ustawę, żeby znali swoje miejsce w szeregu i bali się kar w przypadku popełnionych błędów, wysiłkach PJN, mających na celu udowodnienie na każdym kroku, że ta partia różni się czymś od PiS,  różnych wygłupach Palikota, który chce w jak najbardziej dziwaczny sposób przyciągnąć do siebie wyborców. Również szef SLD niemal wszędzie podkreśla, jak byłoby wspaniale, gdyby miał on udział w rządzeniu.

Z jednej strony takie akcje propagandowe i działania "pod wybory" występują na całym świecie, więc Polska nie jest wyjątkiem. Trzeba jednak odróżnić rzeczywiste intencje od tych sztucznych, które mają na celu przyciągnięcie wyborców poprzez kilka chwytów marketingowych, bez oglądania się na możliwe konsekwencje takich posunięć.