sobota, 29 października 2011

Człowiek, który nie zatrzymał samego siebie


O tym, że Jan Tomaszewski jest nazywany człowiekiem, który zatrzymał Anglię (chodzi o legendarny już mecz na Wembley w 1973 roku), wie praktycznie każdy, kto choć trochę zetknął się z polskim futbolem. Podobnie jak wszyscy, którym dane było usłyszeć lub przeczytać chociaż jedną wypowiedź byłego wybitnego bramkarza, wiedzą, że jest człowiekiem bardzo kontrowersyjnym - oględnie mówiąc.

Po zakończeniu kariery Tomaszewski zajął się komentowaniem wydarzeń piłkarskich, tylko przez krótki okres próbując swoich sił jako trener. Od początku był bardzo krytyczny wobec otaczającej rzeczywistości, często jednak myląc dopuszczalną krytykę ze zwykłym obrażaniem innych ludzi. W latach 90-tych poprzedniego stulecia piętnował gdzie tylko mógł ówczesnego prezesa PZPN, Mariana Dziurowicza. Potem "zajął się" jego następcą, czyli Michałem Listkiewiczem i kolejnymi selekcjonerami reprezentacji Polski. Nie wiadomo, kogo bardziej obecnie nie znosi - czy Grzegorza Latę, czy Franciszka Smudę... Temu pierwszemu zarzuca niekompetencję w kierowaniu PZPN i brak reakcji na konkretne wydarzenia, w tym także słabe wyniki reprezentacji. Już w zeszłym roku grzmiał, że selekcjoner powinien być dyscyplinarnie wyp... ze stanowiska. W ostatnich tygodniach rozpętał aferę z przyznaniem Smudzie licencji Pro w 2004 roku. Doniósł do prokuratury, że popularny Franz otrzymał ją bezprawnie. Tym samym całkowicie zignorował fakt, że ówczesny minister odpowiedzialny za sport uczynił wyjątek - uznając niewątpliwe osiągnięcia trenera (m. in. trzykrotne zdobycie tytułów mistrza Polski, awans z Widzewem do Ligi Mistrzów), przymknął oko na niespełnienie wszystkich wymogów formalnych (brak średniego wykształcenia).

Jednak swoistą wisienką na torcie były słowa, jakich użył Jan T. - podkreślający przy tej okazji swoją przynależność do Klubu Wybitnego Reprezentanta Polski - w odniesieniu do Damiena Perquisa. Mającego polskie obywatelstwo (wynikające z pochodzenia) piłkarza nazwał "odpadem, futbolowym śmieciem". Zaakcentował przy tym, że Perquis zdradził Francję, a dla Polski chce grać tylko w celu wypromowania się na Euro2012. Bardzo dotknięty tą wypowiedzią obrońca Sochaux wynajął prawników, którzy wytoczyli Tomaszewskiemu proces o zniesławienie. Pełna arogancji reakcja byłego bramkarza na podjęcie tych działań prawnych jedynie udowodniła, że czuje się zupełnie bezkarny i na każdego może wylać kubeł pomyj, bo ma do tego pełne prawo. No, może jednak nie na każdego, bo dyżurny krytyk polskiego futbolu zdobył poselski mandat, startując z listy PiS w Łodzi. Podczas kampanii Jarosława Kaczyńskiego nazwał Kazimierzem Górskim polskiej polityki.

Człowiek po trzech rozwodach, który kilka lat temu przyznał, że zupełnie nie żałuje przynależności podczas stanu wojennego do reżimowego Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego, swoim relatywizmem moralnym, a przede wszystkim obrzucaniem wszystkich dookoła błotem idealnie wpasował się do PiS i jego zwolenników. Można byłoby powiedzieć, że to sprawa jego oraz ludzi o takich poglądach. Tylko niestety poprzez zostanie posłem Jan T. będzie mieć kolejny nieodparty argument do tego, aby obrażać innych ludzi - wprawdzie nieraz popełniających błędy, ale korzystających z przysługującej każdemu obywatelowi RP cywilnoprawnej oraz karnoprawnej ochrony własnej czci i godności. Jednak skoro wolno było mi jako dziennikarzowi, futbolowemu ekspertowi, byłemu wybitnemu reprezentantowi Polski, to tym bardziej wolno mi jako wybrańcy Narodu - tak pewnie rozumuje teraz Tomaszewski. Hulaj dusza, piekła nie ma.


Dla wszystkich byłoby jednak lepiej, aby świeżo upieczony poseł mocno zakasał rękawy, zajmując się w Sejmie mrówczą i merytoryczną pracą legislacyjną, czyli czymś, co jest jego podstawowym obowiązkiem. Pytanie tylko, czy będzie chciał to uczynić. Bo przecież fajnie jest kogoś obrażać, nie ponosząc za to jakichkolwiek konsekwencji, zwłaszcza jeśli dotąd tak już się czyniło bardzo często...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz