Dzielnica jedyna w swoim rodzaju
O jakiej dzielnicy będzie mowa? Oczywiście o Nowej Hucie! Z kilku powodów. Choćby dlatego, że od dwóch lat jestem jej mieszkańcem, chociaż w szerszym znaczeniu, tzn. nawiązując do podziału na dzielnice obowiązującego do 1991 roku - "moje" osiedle nie należy bowiem do tzw. starej Nowej Huty, czyli obecnej Dzielnicy XVIII. Szczególny charakter Nowej Huty stał się już przedmiotem wielu książek, opracowań, filmów, itp. Moda na tą dzielnicę nastała w ostatnich latach, nie tylko z powodu nagłośnionych obchodów 60-lecia jej powstania, które miały miejsce w 2009 roku.
Nowa Huta miała być odrębnym miastem - wzorcowym, bo w pełni robotniczym, zdecydowanie kontrastującym z inteligenckim i "reakcyjnym" Krakowem. Zresztą do dzisiaj wielu starszych mieszkańców na pytanie w jakim mieście/miejscowości mieszkają, odpowiadają bez chwili wahania - "w Nowej Hucie". Trudno dziwić się ich sentymentowi, bo w końcu na tym skrawku ziemi dojrzewali, zdobywali wykształcenie, pracowali. Ich rodziny uzyskały awans społeczny, migrując ze wsi do miasta. Oprócz kolejnych - będących wówczas swoistymi cackami architektonicznymi osiedli (wiele bloków zawierało elementy zaczerpnięte z renesansu czy baroku), powstały nowoczesne ulice, wiele terenów zielonych, linie tramwajowe, szkoły, przedszkola, boiska, sklepy, punkty usługowe, itp. Pod tym względem to "nowe miasto" było lepiej rozwinięte od starego Krakowa, który musiał otrząsnąć się po wojnie, a - co chyba ważniejsze - władza ludowa była bardzo zainteresowana rozwojem nowo powstałego, "robotniczego" tworu. Projekt opracowany przez wybitnych architektów nie został w całości zrealizowany. Zabrakło na przykład ratusza, który miał być "zamknięciem" monumentalnego Placu Centralnego od jego południowej strony. Sam układ przestrzenny ulic i osiedli, oparty na anglosaskiej "jednostce sąsiedzkiej" musiał jednak budzić wrażenie - zwłaszcza odnosząc to do osiedli budowanych obecnie, głównie z myślą o zyskach deweloperów, dla których pojęcie ładu przestrzennego raczej nie istnieje...
Twórcy Nowej Huty byli przekonani, że będzie to idealne socjalistyczne miasto. Ich założenia jednak z czasem zweryfikowała rzeczywistość. Stopniowo zaczęło dochodzić do coraz większego oporu "ludu pracującego" wobec władz, zwłaszcza w kwestii braku w dzielnicy kościoła. Poza tym brak więzi społecznej i tradycji powodował liczne sąsiedzkie konflikty, alkoholizm, przestępczość. Mieszkańcy "starego" Krakowa zaczęli postrzegać nową dzielnicę jako siedlisko wszelkiego zła, a jako skutek działalności ówczesnej Huty im. Lenina uznawać duże zanieczyszczenie powietrza. Powstało więc wiele stereotypów na temat Nowej Huty i jej mieszkańców. Po przemianach ustrojowych i przejściu do gospodarki wolnorynkowej, istotnym problemem stało się wysokie bezrobocie, które było przyczyną wzrastającej przestępczości i chuligaństwa. Jednak ostatnia dekada to znacząca poprawa sytuacji pod tym względem, do czego przyczyniły się m. in. liczne wyjazdy młodych ludzi do Anglii i Irlandii. Tym samym "pierwotna" Nowa Huta znacznie się postarzała pod względem wiekowym, co na pewno nie napawa optymizmem. W wielu częściach Krakowa (np. wielkich osiedlach na Podgórzu) poziom przestępczości i innych patologicznych zjawisk jest obecnie wyższy niż w Nowej Hucie, ale ciężko pozbyć się przyszytej dawniej łatki. Szkoda, bo zmiana stereotypowego spojrzenia pomogłaby w jej rozwoju. Nowa Huta ma duży potencjał, poza tym odwiedza ją coraz więcej turystów. Sama architektura jest specyficzna, a do tego dochodzą zabytkowe (liczące nawet kilkaset lat) dworki i kościoły, kopiec Wandy, zalew. Historia dzielnicy jest świetnie udokumentowana, choćby poprzez liczne prywatne zbiory zdjęć, dokumentów i innych "dowodów istnienia", które trafiają m. in. do nowohuckiego oddziału miejskiego muzeum. Warto też zauważyć, że dzielnica jakby na nowo odkryła swoją tożsamość, również w myśl zasady, że nie podcina się gałęzi, na której się siedzi. Nawet najbardziej zagorzałym przeciwnikom poprzedniego ustroju ciężko byłoby żyć w przekonaniu, że wszystko, co osiągnęli w swoim życiu (wykształcenie, praca, mieszkanie, itp.) zawdzięczają fanaberii reżimu, który postanowił stworzyć tą swoistą dzielnicę-miasto. Poza tym mają oni świadomość, że uczestniczyli w tworzeniu się historii. Natomiast młodsze pokolenie stara się dbać o ten specyficzny charakter dzielnicy, jej kulturę i oryginalny charakter.
Mój pierwszy kontakt z Nową Hutą? Przyjeżdżając na studia, słyszałem, że lepiej się tam nie wybierać, bo można być pozbawionym portfela, a może i nawet ponieść uszczerbek na zdrowiu. Dopiero gdzieś w połowie studiów zdecydowałem się na podróż tramwajem na Plac Centralny. Przeszedłem się po nim i wróciłem "w swoje rejony". Moją uwagę zwróciła ta charakterystyczna architektura, ale uważałem ją za siermiężny wytwór bardzo nieciekawego, stalinowskiego okresu naszych dziejów. Z równą niechęcią podchodziłem do całej dzielnicy i jej historii. Dzisiaj już wiem, że uległem uproszczeniom, rozpowszechnianym głównie przez osoby, które w Nowej Hucie nigdy nie mieszkały, a ich obecność tam - jeśli w ogóle - można policzyć na palcach jednej ręki. Co prawda nie stałem się jakimś zagorzałym fanem Nowej Huty, ale uważam ją za niezwykłe zjawisko. Twór, który powstał niejako w kontrze do "reakcyjnego" Krakowa, potrafi sam o siebie zadbać i wykorzystać swoją oryginalność. Jakiś czas po tej pierwszej wizycie były kolejne, chociaż bardziej dopiero po studiach. Poza tym przez prawie dwa lata pracowałem w okolicach nowohuckiego zalewu. Zatem oswojenie się z tą okolicą było niejako koniecznością. Tam naprawdę jest normalnie, chociaż nieco inaczej niż choćby w centrum Krakowa. Chyba nic nie zastąpi mi Rynku i jego okolic, ale nie można tak traktować rzeczywistości, że coś jest świetne, a coś innego zupełnie beznadziejne.
Dlatego z chęcią przemieszczam się po Nowej Hucie - nie tylko tej "nowszej", w której mieszkam i czuję się bardzo dobrze. Cieszę się, że tym samym bliżej poznaję coś, co początkowo zdawało mi się mało atrakcyjne, ale pod wpływem tego "obcowania" moja ocena się zmieniła.
Nowa Huta miała być odrębnym miastem - wzorcowym, bo w pełni robotniczym, zdecydowanie kontrastującym z inteligenckim i "reakcyjnym" Krakowem. Zresztą do dzisiaj wielu starszych mieszkańców na pytanie w jakim mieście/miejscowości mieszkają, odpowiadają bez chwili wahania - "w Nowej Hucie". Trudno dziwić się ich sentymentowi, bo w końcu na tym skrawku ziemi dojrzewali, zdobywali wykształcenie, pracowali. Ich rodziny uzyskały awans społeczny, migrując ze wsi do miasta. Oprócz kolejnych - będących wówczas swoistymi cackami architektonicznymi osiedli (wiele bloków zawierało elementy zaczerpnięte z renesansu czy baroku), powstały nowoczesne ulice, wiele terenów zielonych, linie tramwajowe, szkoły, przedszkola, boiska, sklepy, punkty usługowe, itp. Pod tym względem to "nowe miasto" było lepiej rozwinięte od starego Krakowa, który musiał otrząsnąć się po wojnie, a - co chyba ważniejsze - władza ludowa była bardzo zainteresowana rozwojem nowo powstałego, "robotniczego" tworu. Projekt opracowany przez wybitnych architektów nie został w całości zrealizowany. Zabrakło na przykład ratusza, który miał być "zamknięciem" monumentalnego Placu Centralnego od jego południowej strony. Sam układ przestrzenny ulic i osiedli, oparty na anglosaskiej "jednostce sąsiedzkiej" musiał jednak budzić wrażenie - zwłaszcza odnosząc to do osiedli budowanych obecnie, głównie z myślą o zyskach deweloperów, dla których pojęcie ładu przestrzennego raczej nie istnieje...
Twórcy Nowej Huty byli przekonani, że będzie to idealne socjalistyczne miasto. Ich założenia jednak z czasem zweryfikowała rzeczywistość. Stopniowo zaczęło dochodzić do coraz większego oporu "ludu pracującego" wobec władz, zwłaszcza w kwestii braku w dzielnicy kościoła. Poza tym brak więzi społecznej i tradycji powodował liczne sąsiedzkie konflikty, alkoholizm, przestępczość. Mieszkańcy "starego" Krakowa zaczęli postrzegać nową dzielnicę jako siedlisko wszelkiego zła, a jako skutek działalności ówczesnej Huty im. Lenina uznawać duże zanieczyszczenie powietrza. Powstało więc wiele stereotypów na temat Nowej Huty i jej mieszkańców. Po przemianach ustrojowych i przejściu do gospodarki wolnorynkowej, istotnym problemem stało się wysokie bezrobocie, które było przyczyną wzrastającej przestępczości i chuligaństwa. Jednak ostatnia dekada to znacząca poprawa sytuacji pod tym względem, do czego przyczyniły się m. in. liczne wyjazdy młodych ludzi do Anglii i Irlandii. Tym samym "pierwotna" Nowa Huta znacznie się postarzała pod względem wiekowym, co na pewno nie napawa optymizmem. W wielu częściach Krakowa (np. wielkich osiedlach na Podgórzu) poziom przestępczości i innych patologicznych zjawisk jest obecnie wyższy niż w Nowej Hucie, ale ciężko pozbyć się przyszytej dawniej łatki. Szkoda, bo zmiana stereotypowego spojrzenia pomogłaby w jej rozwoju. Nowa Huta ma duży potencjał, poza tym odwiedza ją coraz więcej turystów. Sama architektura jest specyficzna, a do tego dochodzą zabytkowe (liczące nawet kilkaset lat) dworki i kościoły, kopiec Wandy, zalew. Historia dzielnicy jest świetnie udokumentowana, choćby poprzez liczne prywatne zbiory zdjęć, dokumentów i innych "dowodów istnienia", które trafiają m. in. do nowohuckiego oddziału miejskiego muzeum. Warto też zauważyć, że dzielnica jakby na nowo odkryła swoją tożsamość, również w myśl zasady, że nie podcina się gałęzi, na której się siedzi. Nawet najbardziej zagorzałym przeciwnikom poprzedniego ustroju ciężko byłoby żyć w przekonaniu, że wszystko, co osiągnęli w swoim życiu (wykształcenie, praca, mieszkanie, itp.) zawdzięczają fanaberii reżimu, który postanowił stworzyć tą swoistą dzielnicę-miasto. Poza tym mają oni świadomość, że uczestniczyli w tworzeniu się historii. Natomiast młodsze pokolenie stara się dbać o ten specyficzny charakter dzielnicy, jej kulturę i oryginalny charakter.
Mój pierwszy kontakt z Nową Hutą? Przyjeżdżając na studia, słyszałem, że lepiej się tam nie wybierać, bo można być pozbawionym portfela, a może i nawet ponieść uszczerbek na zdrowiu. Dopiero gdzieś w połowie studiów zdecydowałem się na podróż tramwajem na Plac Centralny. Przeszedłem się po nim i wróciłem "w swoje rejony". Moją uwagę zwróciła ta charakterystyczna architektura, ale uważałem ją za siermiężny wytwór bardzo nieciekawego, stalinowskiego okresu naszych dziejów. Z równą niechęcią podchodziłem do całej dzielnicy i jej historii. Dzisiaj już wiem, że uległem uproszczeniom, rozpowszechnianym głównie przez osoby, które w Nowej Hucie nigdy nie mieszkały, a ich obecność tam - jeśli w ogóle - można policzyć na palcach jednej ręki. Co prawda nie stałem się jakimś zagorzałym fanem Nowej Huty, ale uważam ją za niezwykłe zjawisko. Twór, który powstał niejako w kontrze do "reakcyjnego" Krakowa, potrafi sam o siebie zadbać i wykorzystać swoją oryginalność. Jakiś czas po tej pierwszej wizycie były kolejne, chociaż bardziej dopiero po studiach. Poza tym przez prawie dwa lata pracowałem w okolicach nowohuckiego zalewu. Zatem oswojenie się z tą okolicą było niejako koniecznością. Tam naprawdę jest normalnie, chociaż nieco inaczej niż choćby w centrum Krakowa. Chyba nic nie zastąpi mi Rynku i jego okolic, ale nie można tak traktować rzeczywistości, że coś jest świetne, a coś innego zupełnie beznadziejne.
Dlatego z chęcią przemieszczam się po Nowej Hucie - nie tylko tej "nowszej", w której mieszkam i czuję się bardzo dobrze. Cieszę się, że tym samym bliżej poznaję coś, co początkowo zdawało mi się mało atrakcyjne, ale pod wpływem tego "obcowania" moja ocena się zmieniła.
Epilog
Kilka dni przed drugą turą wyborów na stanowisko prezydenta Krakowa rozpisywałem się o obydwu kandydatach i ich propozycjach odnośnie przyszłości miasta. Już od prawie dwóch tygodni wiadomo, że prezydentem pozostanie Jacek Majchrowski. Drugą turę wygrał, otrzymując niemal 60% głosów. Nie jest to żadne zaskoczenie dla kogoś, kto oglądał choć jedną z debat. Gołym okiem było widać, który z dwóch kandydatów jest wyważony, opanowany, dobrze przygotowany merytorycznie, a który opowiada tanie bajki, epatując jeszcze publiczność niesamowitymi historiami w stylu rzekomego listu motorniczego, który "dzięki" służbom miejskim (czyli oczywiście odpowiedzialnym jest prezydent) nabawił się grypy. Trzeba jednak oddać (co podkreślili eksperci), że debaty stały na niezłym poziomie, zawierały dużo konkretów, poruszono rzeczywiste problemy miasta, a na szczęście niemal nie było jakichś osobistych wycieczek, w co obfitowały chociażby medialne starcia głównych kandydatów na prezydenta Warszawy. Chociaż ci sami eksperci gdybali, co stałoby się, jeżeli Andrzej Duda nie poradziłby swoim wyborcom, aby nie głosowali na Stanisława Kracika. Odpowiedź jest prosta - nic by to nie zmieniło. Politologom i socjologom wydaje się, że obywatele stoją grzecznie na baczność i pokornie wsłuchują się w słowa człowieka, na którego głosowali. Dla wielu zwolenników PiS-u byłoby nie do pomyślenia głosować na człowieka utożsamianego z "reżimem" Tuska (przecież wojewoda to przedstawiciel rządu w województwie). Do tego - pomijając już wyraźnie przegrane debaty - Kracik nie starał się w swoim programie zaoferować czegoś interesującego dla zwolenników Dudy (chodzi tu zwłaszcza o kwestie socjalne), a kilku polityków PO liczyło, że ci zagłosują na ich kandydata, kierując się jakimiś wydumanymi postsolidarnościowymi sentymentami. Podsumowując - przy okazji wyborów także z tzw. ekspertów wychodzi mniejsze czy większe "chciejstwo"...
W tym tygodniu nastąpiły dwie zmiany w gronie wiceprezydentów Krakowa. Mają one na celu udoskonalenie wizerunku miasta, rozwój w kwestii inwestycji, przyspieszenie wydawania decyzji w sprawie warunków zagospodarowania przestrzennego. Po raz kolejny Majchrowski udowodnił, że przy nominacjach nie mają dla niego żadnego znaczenia poglądy polityczne. Przed prezydentem trzecia kadencja, jak wynikałoby z jego słów - ostatnia. Będzie to bardzo ważny okres dla miasta i na pewno ciężko będzie o same sukcesy, zwłaszcza że chór krakowskich malkontentów jest w stanie skrytykować wszystko, co choć trochę odbiega od ich wydumanych oczekiwań. Jednak trzeba być optymistą i wierzyć, że Kraków będzie rozwijać się w dobrym kierunku.
Kraków przed drugą turą
Może nie stanowi to dużego zaskoczenia – tak czy inaczej wyścig o fotel prezydenta Krakowa stał się jednym z najbardziej atrakcyjnych tematów wyborów samorządowych. Do takiej sytuacji przyczynił się fakt wyłonienia w większości dużych miast prezydenta już w pierwszej turze. Nie mniej (a może nawet bardziej) istotne jest to, że wygrana Stanisława Kracika miałaby bardzo duże, prestiżowe wręcz znaczenie dla Platformy. Tak więc w najbliższą niedzielę na Kraków będą spoglądać bardzo pilnie oczy opinii publicznej w całej Polsce.
Ktoś średnio zorientowany zapyta – jakie znaczenie ma wybór Kracika dla PO, skoro jest on formalnie bezpartyjny? Ano właśnie – ta kwestia jest jedną z największych osobliwości całej tegorocznej kampanii. Na plakatach kandydatów Platformy widnieją hasła typu „nie róbmy polityki”, a ich praktyczną realizację poznaje się, gdy tuż przed nadejściem ciszy wyborczej Kraków odwiedza premier Tusk i mówi: „Z całego serca życzę ci Staszku zwycięstwa”. I jeszcze ze znawstwem podkreśla, że Kraków nie wykorzystuje swoich szans, a Kracik dał się poznać jako świetny gospodarz w Niepołomicach, zatem w stolicy Małopolski również poradzi sobie bez żadnych problemów. Nie twierdzę, że szef rządu powinien dać sobie spokój z popieraniem kogokolwiek, ale czy taka właśnie postawa nie jest hipokryzją i robieniem polityki właśnie?
Nie twierdzę, że Jacek Majchrowski jest idealnym kandydatem, ale gwarantuje stabilność, cechuje go rozsądek i doświadczenie. Kraków stopniowo rozwija się, powstają nowe inwestycje. Jasne – niektóre sprawy można byłoby zrealizować lepiej i szybciej. Majchrowski nie miał łatwego zadania, gdyż zdecydowaną większość w Radzie Miasta stanowili radni PO lub PiS-u, więc nieraz musiał szukać kompromisów z tymi ugrupowaniami. Wiele osób nie zauważa, że prezydent jest w mieście jedynie organem wykonawczym, a więc realizuje akty prawa miejscowego uchwalane wcześniej właśnie przez RM. Majchrowski musiał odpowiadać niekoniecznie za „swoje” potknięcia, jak choćby nieprzyznanie stolicy Małopolski organizacji Euro2012 (konsekwencja decyzji politycznej zapadłej w Warszawie za rządów PiS-u), opóźnienia przy budowie stadionu Wisły, a już szczytem hucpy była próba obarczenia prezydenta Krakowa odpowiedzialnością za zalanie części Płaszowa podczas majowej powodzi. Autorem tego ataku był wojewoda Kracik, który chyba niezbyt dobrze wiedział, do jakiego organu należy walka z powodzią. Ewentualnie wiedzieć nie chciał, podobnie jak nie dostrzegał poświęcenia służb miejskich w zmaganiach z żywiołem. Kampania wyglądała w dużej mierze tak, że dwóch głównych rywali prezydenta opowiadało, co jest w mieście złe, a wszystkiemu winny jest oczywiście Majchrowski oraz co zrobiliby, aby było wspaniale. Jednak nieraz sami sobie przeczyli, choćby krytykując zadłużenie miasta, a wysuwając zarazem bardzo kosztowne koncepcje budowy szybkiej kolei aglomeracyjnej, a nawet metra. To interesujące projekty, ale też ich realizacja musi być oparta o pewien realizm. Chociaż pewnie gdyby wygrał Kracik, byłoby łatwiej o pieniądze na inwestycje z budżetu państwa i UE, gdyż jest on z kręgów partii rządzącej, co dał do zrozumienia jeden z posłów PO. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia...
Krytykując Majchrowskiego, wojewoda małopolski na każdym kroku podkreślał, jak to świetnie poradził sobie w Niepołomicach, przyciągając inwestorów i tworząc miejsca pracy, więc podobnie będzie, jeśli krakowianie obdarzą go zaufaniem w wyborach. Zapomniał jednak, że ta miejscowość jest znacznie mniejsza od Krakowa, więc i skala problemów całkiem inna. Nie pamiętał też o braku zainteresowania kwestią transportu zbiorowego, co było jego obowiązkiem jako burmistrza. Mieszkańcy Niepołomic od wielu lat muszą dojeżdżać do Krakowa w fatalnych warunkach – brudnymi, zatłoczonymi do granic możliwości busami, ponieważ nie ma połączeń MPK. Dopiero za miesiąc – dzięki staraniom następcy Kracika - ta sytuacja zmieni się na lepsze. Podobnie eksburmistrz nie reagował na likwidację stacji PKP w Niepołomicach. Inny oryginalny pomysł kandydata popieranego przez PO to stworzenie w urzędzie miasta stanowisk „opiekunów” inwestorów. Czy taka współpraca nie byłaby świetnym przedpolem dla korupcji? Kracik chciałby również znacząco zwiększyć uprawnienia dzielnic, delegując na nie część kompetencji władz miasta. Tylko co w praktyce by to oznaczało? Wydawanie decyzji administracyjnych w dzielnicach? Nie byłoby to sprzeczne z ustawą o samorządzie gminnym, ale wprowadziłoby pewien chaos. Dawanie nadmiernej swobody władzom dzielnic mogłoby spowodować znaczną destabilizację, gdyż każda z nich mogłaby prowadzić niejako własną politykę, niekoniecznie zbieżną z interesami miasta jako całości.
Mało piszę tutaj o prezydencie, na którego ponownie oddam swój głos. Nie dlatego jednak, że będzie to głos przeciwko jego kontrkandydatowi. Miałem po prostu zamiar wykazać, jakie mogą być konsekwencje ewentualnej zmiany na tym stanowisku. Pomijając już wszystko co powyżej – upolitycznienie władz miasta. Bo jak inaczej nazwać propozycję Kracika, w myśl której w przypadku jego wygranej, Andrzej Duda zostałby jednym z wiceprezydentów? Oznacza to puszczenie oka do elektoratu kandydata PiS-u, a także „robienie polityki” tam, gdzie jej nie powinno być. Pod tym względem Majchrowski jawi się jako osoba z zupełnie innego świata. Wszyscy wiceprezydenci to osoby bez przynależności partyjnej, a fachowcy w swoich dziedzinach, włącznie z tytułami profesorskimi.
Szkoda, że tak wielu mieszkańców Krakowa nie umie docenić, że ich miasto stopniowo rozwija się, powstają nowe ulice, dużo innych jest remontowanych, komunikacja zbiorowa funkcjonuje lepiej niż w innych miastach, odbywa się wiele wydarzeń kulturalnych, a prezydentem jest człowiek, który nieraz dowiódł, że potrafi być niezależny i nie jest mu potrzebne poparcie najważniejszych osób w państwie. Zresztą gdyby posłuchał sugestii wielu lewicowych polityków, to zapewne zaistniałby w ogólnopolskiej polityce, choćby jako kandydat na prezydenta RP. Jednak on woli działać dla dobra Krakowa, doskonale rozumiejąc ideę samorządu, przejawiającą się choćby w odporności na różne wpływy polityków. Niestety, dla wielu krakusów ważniejsze jest ciągłe narzekanie na wszystko i szukanie winnych, np. tego, że są tymczasowe korki w miejscach objazdów, a nie chcą dostrzec, że powstaje nowe rozwiązanie komunikacyjne. Stąd właśnie bierze się obdarzenie dużym zaufaniem człowieka, który mając w pierwszych wynikach OBOP-u po zamknięciu lokali wyborczych 39% głosów (o 2% więcej od Majchrowskiego) uznał wręcz, że nie tylko wygrał pierwszą turę, ale praktycznie już czuł się prezydentem Krakowa. Nie czekał z tym osądem na spłynięcie bardziej miarodajnych danych z poszczególnych komisji, „rozdając” też przy okazji wyborcze czerwone kartki. Dużo to świadczy o jego zarozumiałości.
Kto będzie rządzić Krakowem, okaże się już za kilka dni. Na pewno w niedzielę nie zabraknie emocji.