sobota, 28 maja 2011

Odeszła Wielka Koszykarka


Wiadomość o śmierci Małgorzaty Dydek poruszyła w ciagu ostatnich kilkunastu godzin  wiele osób, nie tylko tych z koszykarskiego środowiska. Odeszła jedna z najwybitniejszych, jesli nie najwybitniejsza zawodniczka w historii polskiej koszykówki. Absolutny fenomen, rozpoznawalna na całym świecie - i to nie tylko z uwagi na swój niebotyczny wzrost (214 cm, chociaż amerykańskie źródła podawały nawet 4 cm więcej). Przede wszystkim była świetną koszykarką, która odniosła wiele sukcesów.

Najpierw Małgosia, jako niespełna 20-latka z Olimpią Poznań zajęła trzecie miejsce w Pucharze Europy (odpowiednik obecnej Euroligi), pod wodzą Tomasza Herkta. Później grała we Francji i Hiszpanii w czołowych wówczas klubach europejskich. Powróciła do Polski, gdzie będąc centralną postacią drużyny z Gdyni (Polpharma, później Lotos) zdobyła siedem razy pod rząd tytuł mistrzyń Polski, a przede wszystkim dwukrotnie klubowe wicemistrzostwo Euroligi (2002 i 2004). Wcześniej, w 1999 roku, Małgosia w ogromnym stopniu przyczniła sie do zdobycia prowadzonej przez Herkta reprezentacji Polski tytułu mistrzyń Europy, rok później uczestniczyła w igrzyskach w Sydney. Przez wiele lat w okresie letnim grała także w WNBA, będąc czołową postacią w swoich drużynach, występowała w meczach gwiazd Wschód - Zachód. W 2005 roku występowała w rosyjskim Jekaterynburgu, w następnym sezonie w Walencji. Wówczas zakończyła europejski rozdział swojej kariery. W 2008 roku wystąpiła jeszcze w kilku meczach Los Angeles Sparks, a później nie zagrała już żadnego oficjalnego spotkania.

Małgosia jeszcze tego nie wiedziała, czasem wspominała o wznowieniu kariery. Jednak poświęciła się życiu rodzinnemu - wyszła za mąż za Australijczyka, mieszkali w Brisbane. Popularna Ptyś urodziła dwójkę dzieci, z trzecim była w ciąży. 19 maja świat obiegła bardzo niepokojąca wiadomość - Małgorzata Dydek miała atak serca, straciła przytomność, znajduje się w stanie śpiączki farmakologicznej. Szybko trafiła do szpitala, a lekarze zapewniali, że stan pacjentki jest pod kontrolą. Niestety, serce Małgosi przestało bić na zawsze 27 maja 2011 roku, niedługo po północy polskiego czasu. Miała zaledwie 37 lat...

Gdyby nie problemy ze zdrowiem, które doprowadziły do jej śmierci, całkiem możliwe, że Małgosia przyleciałaby do Polski na mistrzostwa Europy kobiet, rozpoczynające się 18 czerwca. Zapowiadano spotkanie wszystkich dwunastu pań, które w 1999 roku odniosły w Katowicach bezprecedensowy sukces, zostając najlepszą drużyną na kontynencie. Niestety, już w takim składzie nigdy się nie spotkają... Ptysia bardzo ciepło wspomina wiele osób, które zetknęły się z nim na parkiecie, choćby jej koleżanki z reprezentacji Polski. Wniosek jest jeden - to była nie tylko świetna sportsmenka, ale i bardzo sympatyczna, lubiana przez wszystkich osoba. Pomimo możliwości zdobycia kilku koszykarskich trofeów, zdecydowała się poświęcić czas rodzinie. Wartość dzisiaj obecnie coraz rzadsza, ale jakże cenna.

4 maja 2005 roku Małgosia po raz ostatni wystąpiła w polskiej ekstraklasie koszykarek - Lotos Gdynia wygrał wówczas w Krakowie z Wisłą Can Pack, zwyciężając tym samym w całej finałowej rywalizacji. Tak się składa, że wówczas po raz pierwszy pojawiłem się na meczu kobiecej koszykówki. Oprócz stawki spotkania, argumentem przemawiającym za tą decyzją była chęć zobaczenia "na żywo" jednej z najlepszych zawodniczek w historii polskiego basketu. To taka moja mała osobista refleksja dotycząca Małgorzaty Dydek.


Niewątpliwie Jej niespodziewana śmierć to wielka strata dla całej koszykówki i sportu w ogóle...




niedziela, 22 maja 2011

Kadrowa ewolucja


Już trzy dni po triumfie w PLKK zakomunikowano, że Wisła Kraków przedłużyła o kolejny rok kontrakty z trenerem Jose Ignacio Hernandezem i jego asystentem Jordi Aragonesem. Niewątpliwie jest to duży sukces działaczy klubu z Reymonta, a do tego gwarancja stabilizacji. Hernandez wyciagnął wnioski po wcześniejszym sezonie, gdzie w rozgrywkach ligowych wiślaczki zajęły dopiero piąte miejsce, za bardzo koncentrując się na Eurolidze. W mijającym sezonie nie było wątpliwości, że to właśnie krakowianki mają najlepszy zespół w PLKK. Poza tym ćwierćfinał Euroligi jest potwierdzeniem pozycji na arenie europejskiej. Już za miesiąc hiszpański trener poprowadzi reprezentację swojego kraju na mistrzostwach Europy rozgrywanych w Polsce, gdzie w fazie grupowej zmierzy się właśnie z Polkami.

W kolejnych tygodniach nadchodziły informacje o zawodniczkach przedłużających umowy na przyszły sezon. Pozostają reprezentantki Polski - Ewelina Kobryn, Paulina Pawlak, Katarzyna Krężel, a także Erin Phillips, Nicole Powell i Jelena Lewczenko. Można powiedzieć, że władzom klubu w pełni powiodły się wcześniejsze założenia - te właśnie zawodniczki mają stanowić trzon zespołu w sezonie 2011/12. Podpisano także nowy kontrakt z Magdaleną Leciejewską, jednak w jej przypadku sprawa jest bardziej skomplikowana. Z powodu poważnej kontuzji straci ona nie tylko Eurobasket, ale i całą pierwszą część sezonu. Poza tym nieznana jest przyszłość Mai Vucurović. Co prawda ma ona jeszcze ważny przez rok kontrakt, ale nie da się ukryć, że najlepiej dla młodej Serbki byłoby trafić do klubu, w którym miałaby więcej możliwości gry. Poza tym w mogłaby zwyczajnie nie mieścić się w meczowym składzie z uwagi na obecność w kadrze sześciu innych zawodniczek zagranicznych, podczas gdy właśnie sześć może występować w PLKK.

Z zespołu odeszły natomiast Andja Jelavić i Gunta Basko. Ta pierwsza zdecydowanie nie spełniła oczekiwań - jako rozgrywająca miała rozsądnie kreować grę, współpracować z podkoszowymi zawodniczkami, a wprowadzała wiele chaosu w poczynania wiślaczek. Wobec słabszej postawy, w drugiej części sezonu grała już zdecydowanie mniej. Inna sprawa, że już samo sprowadzenie Chorwatki do Krakowa było kontrowersyjne, bo przecież jej styl gry był znany, a zachwycanie się faktem, że w sezonie 2009/10 miała najlepszą średnią asyst w Eurolidze - mocno na wyrost. Natomiast doświadczona Łotyszka być może zostałaby w Wiśle na kolejny sezon, ale zamierza zawiesić swoją karierę i urodzić dziecko. Na pewno jej dalsza gra w krakowskim klubie była bardziej prawdopodobna niż Jelavić, chociaż także od Basko oczekiwano lepszej postawy. Wpływ na jej dyspozycję miala kontuzja, która wyeliminowała ją z gry na blisko dwa miesiące.

Działacze Wisły nie próżnowali i szybko podpisali kontrakty z nowymi zawodniczkami. Najpierw została zaangażowana 32-letnia Belgijka Anke De Mondt - nominalna "dwójka", która może grać także jako niska skrzydłowa, a nawet rozgrywająca. Poprzednich kilka sezonów spędziła w Salamance, zatem jest aktualną mistrzynią Euroligi. Nie była tam pierwszoplanową postacią, jednak w meczach ćwierćfinałowych mocno dala się we znaki wiślaczkom, znacznie ograniczając poczynania Phillips. W ekipie prowadzonej przez doskonale jej znanego trenera będzie zapewne specjalistką od defensywy, wcielając sie od czasu do czasu w rolę punktującej zawodniczki. W kwestii rozgrywającej było sporo spekulacji, ale prawie nikt nie spodziewał się, że do Krakowa trafi 22-letnia Ana Dabović. Mimo młodego wieku Serbka jest juz znana w Europie, w zeszłym sezonie notowała bardzo dobre statystyki w FIBA Cup w barwach Dynama Nowosybirsk. Jest dość wysoka jak na "jedynkę" (180 cm), może grać także jako rzucający obrońca. Szybka i dynamiczna, zdobywająca wiele punktów (najwyższa średnia w FIBA Cup), powinna wnieść sporo ożywienia do Wisły i być pewniejszym punktem zespołu nż chimeryczna Jelavić.

Ponieważ Leciejewska wróci do gry dopiero w połowie sezonu i nie wiadomo, w jakiej będzie formie, koniecznością stało się zaangażowanie zawodniczki na pozycje 4-5. W najbliższych dniach ma zapaść bardzo oczekiwana przez wszystkie kluby decyzja PLKK (wcześniej podobno było to niemożliwe...) - ile zawodniczek z polskim paszportem ma przez cały czas przebywać na parkiecie. Dotąd były to dwie, a teraz jest dość prawdopodobne, że będzie musiała tylko jedna. W takiej sytuacji nie miałaby specjalnego znaczenia narodowość tej podkoszowej zawodniczki. Wiele wskazuje na to, że będzie nią reprezentantka Czarnogóry, Milka Bjelica, w poprzednim sezonie występująca w Lotosie Gdynia. Jeśli ten transfer dojdzie do skutku, powinna być bardzo cennym uzupełnieniem duetu Kobryn - Lewczenko. Na pewno też posiadanie większej - po powrocie Leciejewskiej - liczby podkoszowych będzie istotne w kontekście rozgrywek ligowych, bo właśnie na pozycjach 4-5 wyraźne wzmocnienia poczyniono w Polkowicach.


Posumowując - koszykarki Wisły w przyszłym sezonie na pewno nie będą mieć słabszego składu, a wręcz należy sądzić, że jest silniejszy. Ważne też, że w pozostałych klubach ekstraklasy przymiarki do składu w nowych rozgrywkach dopiero trwają, a w Krakowie jest on praktycznie zapięty na ostatni guzik.




PS. Aktualizacja danych: 23 maja klub poinformował, że w przyszłym sezonie w Wiśle będzie występować - zgodnie z wcześniejszymi nieoficjalnymi informacjami - Milka Bjelica. Wielkim zaskoczeniem (chociaż czy na pewno?) jest natomiast to, że w Krakowie nie zagra już Lewczenko, która już po podpisaniu nowego kontraktu otrzymała ofertę z innego klubu spoza Polski i wyraziła dużą chęć jej przyjęcia. Wiele to świadczy o jej profesjonalizmie, a raczej braku takowego... W zamian zatrudniona została 31-letnia węgierska środkowa, Petra Ujhelyi, której styl gry i osiągnięcia, zwłaszcza w porównaniu do Białorusinki - delikatnie mówiąc - nie rzucają na kolana. Poinformowano także o zatrudnieniu w najbliższym czasie polskiej zawodniczki (prawdopodobnie także podkoszowej). Ta informacja każe nieco zrewidować wcześniejsze ambitne plany dotyczące awansu do najlepszej ósemki Euroligi, lecz cóż - z niewolnika nie ma pracownika... W tej sytuacji trudno mówić o ewolucji w składzie, chociaż rewolucji także nie ma.

Także 23 maja poinformowano o decyzji władz ligi, zgodnie z którą w przyszłym sezonie na parkiecie w rozgrywkach PLKK będzie musiała przebywać przez cały mecz tylko jedna zawodniczka z polskim paszportem.




wtorek, 17 maja 2011

Biała Gwiazda po raz trzynasty


Kilkadziesiąt godzin temu w ślady koszykarek Wisły poszli piłkarze. Dzięki zwycięstwu w krakowskich derbach zdobyli trzysnasty tytuł mitrza Polski w historii.

Sam mecz nie należał do najciekawszych, ale cel uświęca środki. Dla wiślaków wygrana oznaczała 10 pkt przewagi nad drugim w tabeli Śląskiem Wrocław, zatem różnicę gwarantującą tytuł na trzy kolejki przed końcem rozgrywek. Cracovia dramatycznie broni się przed spadkiem - co prawda po wygranej w poprzedniej kolejce w arcyważnym meczu w Bytomiu z Polonią oraz sobotnich porażkach Arki i wlaśnie Polonii sytuacja Pasów w tej heroicznej walce wyglądała lepiej niż ktokolwiek mógłby niedawno przypuszczać, to przynajmniej punkt zdobyty na stadionie odwiecznego rywala byłby bezcenny. Nikogo nie trzeba było więc motywować do walki, ale wydaje się, że obie ekipy były zbyt spięte stawką spotkania. W pierwszej połowie było to szczególnie widać po postawie Cracovii. To Wisła miała zdecydowaną przewagę w pierwszych dwóch kwadransach, co podkreśliła efektownym golem Maora Meliksona. W drugiej połowie gra się wyrównała, goście poczuli swoją szansę, a wiślacy grali zbyt asekuracyjnie. Robert Maaskant przyznał na konferencji prasowej, że był to jeden z najgorszych meczów jego ekipy. Tak czy inaczej, po końcowym gwizdku sędziego radości wśród piłkarzy, sztabu szkoleniowego, działaczu i oczywiście kibiców nie było końca.
 
Teraz przed wiślakami kolejny prestiżowy mecz - już w sobotę zagrają w Warszawie z Legią. Oprócz niewątpliwych emocji, jakie zawsze towarzyszą spotkaniom tych ekip, jest jeszcze podtekst personalny, bo przecież przez poprzednie trzy sezony to obecny trener Legii, Maciej Skorża prowadził zespół z Reymonta. W listopadzie Wisła rozbiła stołeczną drużynę 4:0. Jak będzie tym razem?
 

Po zakończonym sezonie przyjdzie pora na szersze podsumowanie. A na razie: jazda jazda jazda Biała Gwiazda!!!



niedziela, 8 maja 2011

Zrealizowany cel


Koszykarki Wisły Can Pack Kraków zdobyły tytuł mistrzyń Polski, pokonując w finale play off zespół CCC Polkowice. Ten fakt jest już znany od blisko trzech tygodni, więc pora na podsumowanie tego sezonu w wykonaniu wiślaczek.

Z punktu widzenia statystycznego, wyższość wiślaczek nad pozostałymi drużynami była bezdyskusyjna. W sezonie zasadniczym wygrały 22 z 24 meczów, a w play off doznały tylko jednej porażki w dziewięciu spotkaniach. Łącznie zatem odniosły 30 zwycięstwa w 33 meczach. Wobec tego, spełniły się przewidywania większości kibiców i fachowców, którzy przed sezonem wymieniali Wisłę jako głównego kandydata do zdobycia tytułu.

Ekipa Jose Ignacio Hernandeza wystartowała do play off z pierwszego miejsca - miała zatem w kolejnych fazach atut własnego parkietu. W pierwszej rundzie bez żadnych problemów dwukrotnie ograła Tęczę Super-Pol Leszno.

Trudniejsza przeprawa była w półfnale. Na drodze wiślaczek stanęła bowiem ekipa Lotosu Gdynia. Wprawdzie w pierwszej części rozgrywek gdynianki spisywały się znacznie poniżej możliwości, ale od stycznia - po pewnych przetasowaniach kadrowych - ta drużyna była nie do poznania. Przede wszystkim za sprawą nowego trenera, Georgiosa Dikeoulakosa, Lotos wygrał 12 meczów ligowych pod rząd, do tego sięgnął po Puchar Polski (w tych rozgrywkach Wisła odpadła w półfinale po porażce z Energą Toruń), więc nic dziwnego, że mecze półfinałowe zapowiadały się bardzo ciekawie. W pierwszym spotkaniu gdynianki długo stawiały opór, ale w czwartej kwarcie, grając praktycznie szóstką zawodniczek, nie wytrzymały narzuconego tempa i to wiślaczki wygrały 74:59. Następnego dnia Lotos postawił jeszcze trudniejsze warunki, prowadząc do przerwy różnicą 6 pkt. Dopiero w ostatnich minutach Wisła - głównie dzięki świetnej defensywie - dosłownie wydarła zwycięstwo (63:57). W trzecim meczu wyższość wiślaczek nie podlegała już dyskusji, co przyniosło pewna wygraną 90:72. Warto zwrócić uwagę na ilość zdobytych punktów, co dotąd w meczach o stawkę w PLKK czy Eurolidze w tym sezonie krakowiankom się nie zdarzyło.

Drugi finalista został wyłoniony dopiero po dogrywce w piątym meczu - została nim druzyna CCC Polkowice, dla której ten awans był już największym osiągnięciem w historii klubu. Wyglądało na to, że zmęczenie, a zarazem pewne zadowolenie tym sukcesem ekipy Krzysztofa Koziorowicza dają jeszcze więcej szans Wiśle, która przecież i tak posiadała już więcej atutów. Tymczasem w ostatnich dniach przed pierwszym meczem finału - najrówniej grająca w meczach przeciwko Lotosowi - Ewelina Kobryn złamała na treningu mały palec prawej ręki, a dzień po tym zdarzeniu Magdalena Leciejewska doznała poważnego urazu kolana, po którym niezbędna okazała się operacja. Nie dość, że obydwie są zawodniczkami podkoszowymi, to na dodatek Polki, co uwzględniając regulamin rozgrywek PLKK (obowiązkowo dwie Polki równocześnie na parkiecie) ogromnie komplikowało sytuację kadrową Wisły...

Jednak w pierwszym meczu finału, 8 kwietnia, w hali przy ul. Reymonta istniała tylko Wisła. Dość powiedzieć, że niedługo przed przerwą wynik brzmiał 44:15. W drugiej połowie wiślaczki uspokoiły tempo gry, ale nawet na moment nie pozostawiły wątpliwości, kto tego dnia był lepszy. Wynik 70:52 nie oddaje do końca wydarzeń na parkiecie. 20 pkt i 12 zbiórek Jeleny Lewczenko uczyniły z niej bohaterkę meczu.

Następnego dnia odbył się mecz numer 2 finału, który był dużo bardziej zacięty. Do przerwy prowadzenie Wisły różnicą 4 pkt, ale w trzeciej kwarcie to ekipa z Polkowic, głównie dzięki Amishy Carter, wyszła na prowadzenie. Potem jednak nastąpił zryw Pauliny Pawlak i Nicole Powell. Gdy w połowie czwartej kwarty przewaga wynosiła już 14 pkt, było niemal pewne, że już niewiele może się zmienić. Wygrana 64:52 sprawiła, że ekipa trenera Hernandeza była już tylko o krok o zdobycia tytułu. Znowu double double (20 pkt i 10 zbiórek) zaliczyła Lewczenko.


Wielu kibicom w Krakowie wydawało się, że wyjazd do Polkowic będzie formalnością i finał skończy się gładkim 3:0. Tak się jednak nie stało. Ekipa CCC w trzecim meczu zagrała jeszcze lepiej niż w poprzednim starciu, a wiślaczki nieco zawiodły, może będąc zbyt pewne wygranej. W drużynie z Polkowic szczególnie trudny do zatrzymania był amerykański duet Zoll - Carter. Co prawda Wiśle udało się odrobić 8-punktową stratę z pierwszej połowy, ale w czwartej kwarcie nie starczyło sił i ostatecznie to CCC wygrało 67:58.

Nazajutrz, 16 kwietnia, wiślaczki były bardziej skoncentrowane. Do przerwy prowadziły różnicą 7 pkt, a momentami ta przewaga była nawet jeszcze wyższa. Gdy wydawało się, że kontrolują już sytuację na boisku, zawodniczki CCC zaczęły pościg, aż w końcu doszło do drmatycznej końcówki. Jeszcze na 55 sek. przed końcem krakowianki prowadziły 52:46, ale już nie zdobyły nawet punktu. Przy stanie 52:50, w ostatnich sekundach dwie próby zawodniczek CCC z bliskiej odleglości od kosza nie doszły celu i to koszykarki Wisły mogły cieszyć sie ze zdobycia tytułu mistrzyn Polski! Najlepszą zawodniczką tego meczu była ponownie Lewczenko (13 pkt i 14 zbiórek), zatem dla nikogo nie było zaskoczeniem, że to właśnie białoruska środkowa została uznana MVP całej finałowej rywalizacji. Wielkie brawa należą sie jednak także Ewelinie Kobryn, która nie była już tak silnym punktem drużyny jak w meczach półfinałowych, ale grała ze złamanym palcem prawej ręki, wykazując się ogromnym hartem ducha. Już wkrótce zadebiutuje w lidze WNBA, w barwach New York Liberty, zatem również za Oceanem będzie klubową koleżanką Nicole Powell.





Wiadomo już wstępnie, które koszykarki pozostaną w Wiśle w przyszłym sezonie, a także znane są dwa nazwiska w rubrykach "przybyły" i "odeszły". Najważniejsza jednak wiadomość jest taka, że duet Jose Ignacio Hernandez - Jordi Aragones poprowadzi zespół także w przyszłym sezonie. Podpisanie nowego kontraktu z tak uznanym w Europie fachowcem jak Hernandez to dobry ruch działaczy Wisły, a zarazem ich duży sukces.