poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Bardzo blisko, ale zarazem daleko


Niestety, piłkarze Wisły nie zagrają w Lidze Mistrzów - pozostały im występy w Lidze Europejskiej. Zatem niobecność polskiego klubu w najbradziej prestiżowych rozgrywkach klubowych w piłkarskiej Europie potrwa co najmniej 16 lat.

Czy APOEL Nikozja byl do przejścia? I tak, i nie. Po wygranej 1:0 w pierwszym meczu, pozycja wyjściowa ekipy Roberta Maaskanta przed rewanżem była całkiem niezła. Nie przegrać albo strzelić choćby bramkę - scenariusz całkiem możliwy do zrealizowania. Wielu nie pamiętało (lub nie chciało pamiętać), że w Krakowie większymi fragmentami to jednak mistrzowie Cypru przeważali, mieli optyczną przewagę, a wiślacy byli nieco bezradni i zaskoczeni. Po zdobytej przez Małeckiego bramce, ostatni kwadrans to już niemal obrona Częstochowy - byle dowieźć do końca skromne prowadzenie. W rewanżu APOEL zepchnął Wisłę do kurczowej obrony, wręcz nie pozwalając przeprowadzić piłkę na swoją połowę. Efektem bramka po rzucie rożnym i ewidentnym błędzie Pareiki, które zostało poprzedzone biernym zachowaniem Małeckiego. Po przerwie wiślacy zagrali odważniej, ale stracili drugiego gola. Kiedy jednak Wilk po świetnym dograniu Ilieva strzelił bramkę, to mistrzowie Polski byli w Champions League! Zostało 20 minut - tylko tyle albo aż tyle... APOEL zdołał sie otrząsnąć, Wisła cofnęła się zbyt głęboko, nie umiejąc wybić z rytmu gospodarzy. W 87 min Chavez stał za daleko od brazylijskiego napastnika Ailtona, a ten po silnym strzale znowu pokonał Pareikę. Ciężko obwiniać bramkarza, bo takie bomby z 8 metrów są bardzo trudne do obrony, chociaż mógł chyba zrobić nieco więcej. Wiślacy nie umieli już stworzyć zagrożenia i po końcowym gwizdku byli zrozpaczeni. Szczęście było tak blisko...

Nie da się ukryć, że do historycznego awansu zabrakło bardzo mało, ale czy Wisła na niego zasłużyła? Z przebiegu dwumeczu należy powiedzieć, że raczej nie - wówczas to mistrzowie Cypru byliby o wiele bardziej pokrzywdzeni niż obecnie wiślacy. To APOEL w obydwu meczach narzucał swój styl gry, osiągając zdecydowaną przewagę w środku pola. Widać było, że jest bardziej ograną drużyną - procentowało doświadczenie z Ligi Mistrzów w sezonie 2009/10 (wówczas grali w niej Marcin Żewłakow i Kamil Kosowski). Natomiast postawa wiślaków nie zachwyciła. Dużo niecelnych podań, niewymuszonych błędów, zawodzący liderzy, niepewna obrona. Taką grą nie można zawojować europejskich boisk. Chociaż kto pamiętałby o stylu, gdyby APOEL nie pokusił się o trzecią bramkę...

Teraz pora na Ligę Europejską. W fazie grupowej czekają Wisłę mecze z Odense, Twente Enschede i Fulham Londyn. Grupa trudna, ale zajęcie chociaż drugiego miejsca i awans do fazy pucharowej nie jest niewykonalnym zadaniem. Trener Maaskant podkreśla jednak, że dla niego priorytetem będą teraz rozgrywki ekstraklasy, bo tylko obrona mistrzowskiego tytułu da jego drużynie ponowną szansę walki o Champions League. Ale żeby tak się stało, musi upłynąć sporo wody... w Wiśle. Póki co, klimat w drużynie i wokół niej wyraźnie siadł, po sobotniej porażce na Reymonta z Lechią Gdańsk (chociaż wielu najzagorzalszych fanów wcale nie było smutnych po tej porażce - z powodów "ideologicznych"...) i kompletnie nonsensownej wypowiedzi Małeckiego o jedzących kiełbaski kibicach-piknikach, którym jeśli się coś nie podoba, to nie powinni wygwizdywać zawodzących wiślaków, tylko zmienić swój obiekt zainteresowania na Cracovię...


Pojawiły się pogłoski, że porażka w Poznaniu z Lechem w najbliższej kolejce (9 września) będzie równoznaczna ze zwolnieniem Maaskanta. Pomimo całej fali krytyki, jaka spływa na holenderskiego trenera za wyniki w lidze i styl gry, takie spekulacje wydają się jednak przesadzone.


niedziela, 21 sierpnia 2011

Zagadka


Biografia Andrzeja Leppera mogłaby posłużyć za scenariusz do niejednego filmowego hitu. Podobnie jak kulisy jego śmierci. Co takiego wydarzyło się na początku sierpnia, że jeden z najbardziej kontrowersyjnych polskich polityków postanowił odebrać sobie życie?

Na to pytanie nie ma dziś jasnej odpowiedzi. Warto zwrócić uwagę na symboliczny moment jego śmierci - dzień wcześniej prezydent oficjalnie podał datę wyborów parlamentarnych, a Andrzej Czuma - jako szef komisji śledczej ds. nacisków służb specjalnych z czasów rządów PiS - stwierdził, że w zasadzie nie można dostrzec konkretnych uchybień, czym zaskoczył zwłaszcza kolegów z PO. A wiadomo, że ofiarą działań CBA w tamtym czasie padł właśnie pełniący funkcję wicepremiera Lepper...

Współpracownicy i rodzina lidera Samoobrony nie wierzą w jego samobójstwo, twierdząc, że nie mógłby tego zrobić - był twardy, nie poddawał się, a do tego odznaczał się religijnością. Również na Białorusi najwyższe władze rzucają mocny cień podejrzeń, wskazując na dziwną zbieżność czasową i podkreślając, że Lepper walczył o prawa człowieka, a polskie władze nieraz chciały go uciszyć.

Te spekulacje trzeba traktować z głęboką rezerwą. Każdemu człowiekowi - nawet najtwardszemu - mogą przytrafić się chwile zwątpienia czy też tajemnice, które w sobie dusi i niekoniecznie zamierza się z nimi uzewnętrzniać. Określenie "nigdy nie mów nigdy" bardzo dobrze opisuje taką sytuację. Reakcja reżimu Łukaszenki w stylu "a u was biją Murzynów" miała propagandowo zatuszować powszechnie występujące tam pogwałcenia swobód demokratycznych i praw człowieka, na które od dawna zwraca uwagę praktycznie cała Europa, w tym oczywiście Polska.

Kwestia samobójstwa jest jednak oczywista i jej podważanie ma taki sam sens, jak opowiadanie o zamachu na prezydencki samolot pod Smoleńskiem, czyli jest bezprzedmiotowa. Stwierdzenie, że osoby trzecie nie przyczyniły się fizycznie do czyjejś śmierci, nie przysparza prokuratorom i policjantom wielu trudności. Wystarczy na ogół analiza śladów na ciele denata i zbadanie miejsca znalezienia zwłok. Inna kwestia to tzw. namowa do samobójstwa - badana obecnie przez prokuraturę. Tutaj jednak też ciężko będzie trafić na konkretny ślad.

Człowiek, który 10 lat temu dzięki rolniczym protestom i blokadom zdobył zaufanie społeczne gwarantujące jego partii miejsce w parlamencie, następnie został wicemarszałkiem Sejmu, a po kolejnych niespełna pięciu latach był już wicepremierem i ministrem rolnictwa, niewątpliwie zaznał popularności i luksusu warszawskich salonów, wcześniej dla niego nieosiągalnych. Poselski immunitet odsunął też na dobrych kilka lat różne wcześniejsze problemy. Dlatego sławetna afera gruntowa, w następstwie której stracił funkcję w rządzie, a także równoległa do niej seksafera, poważnie zachwiały jego pozycją. Z ofensywy, ostrego krytykowania wielu polityków czy wyższych sfer za rozpasanie i lekceważenie problemów społecznych, musiał przejść do głębokich pozycji defensywnych. Od Samoobrony odsunęli się wyborcy, odeszła stamtąd także niemała część polityków. Zaczęły się poważne kłopoty. Powrót do 2001 roku był już w zasadzie niemożliwy, zwłaszcza że z wejścia do Unii Europejskiej chyba najbardziej skorzystali rolnicy, a spora grupa potencjalnych bezrobotnych wyjechała do pracy na Wyspy. Szeregi niezadowolonych znacznie zmalały, zatem populistyczne hasła nie miały już tak podatnego gruntu. Wydaje się, że Lepper nie mógł się z tym pogodzić. Jego gospodarstwo - co podkreślali sąsiedzi - było coraz bardziej zaniedbane, zapewne przytrafiły się też problemy finansowe. Seksafera nie przysłużyła się życiu prywatnemu, do tego poważna choroba dopadła jego syna. Wydaje się, że te wszystkie okoliczności razem wzięte przesądziły o tragicznej decyzji Leppera.

Nie wnikając w słuszność jego poglądów i sposób ich prezentowania (bo od tego jestem daleki), śmiało można powiedzieć, że podobna kariera polityczna w Polsce nie zdarzy się przez co najmniej 20-30 lat. Zaskakujące, do jakiej pozycji w państwie doszedł człowiek, który do lat 90-tych nie był uwikłany w poważną działalność polityczną, a początkowo zgromadzil wokół siebie tylko grupkę zadłużonych i sfrustrowanych rzeczywistością rolników. Co prawda później założył partię i poszerzył spectrum wyznawców, jednak na ogół traktowano ich jak folklor, nie stanowiący zagrożenia dla żadnej z kilku głównych sił politycznych. Później okazało się, że niekoniecznie tak musi być - partia spoza głównego politycznego nurtu weszła do Sejmu.

Jego poglądy - chociaż populistyczne - były bardziej strawne i "szczere" od poglądów przedstawicieli rzekomej klasy politycznej, którzy pod płaszczykiem swoich niby wysokich kwalifikacji intelektualnych usiłują wmówić "ciemnemu ludowi", że są wybawcami społeczeństwa, a każdego dnia są w stanie przedstawić siebie jako kogoś zupełnie innego, w zależności od potrzeb. Teraz na przykład chcą powiedzieć, że Lepper zgadzał się z ich wizją afery gruntowej, chociaż w prokuraturze i sądzie tej wizji zupełnie nie podzielał...



środa, 10 sierpnia 2011

U bram raju


Dokładnie za dwa tygodnie będzie już wiadomo, czy Wisła Kraków po raz pierwszy w historii wystąpi w piłkarskiej Lidze Mistrzów. Szanse na dostąpienie tego zaszczytu są niemałe. W ostatniej fazie kwalifikacji czeka rywal jak najbardziej do przejścia - cypryjski APOEL Nikozja.

Wiślacy rozpoczęli rywalizację od drugiej rundy eliminacyjnej, gdzie spotkali się z mistrzem Łotwy - Skonto Ryga. Po wyjazdowej wygranej 1:0, ekipa Roberta Maaskanta w pełni kontrolowała wydarzenia w Krakowie, co zaowocowało wynikiem 2:0. Kolejna runda to już trudniejsza przeprawa, przynajmniej w teorii. Litex Łowecz u siebie przeważał, stworzył wiele sytuacji podbramkowych, jednak to wiślacy okazali się zabójczo skuteczni, wygrywając 2:1. Rozstrzygnęła bramka Meliksona, który po świetnym prostopadłym podaniu Wilka zachował się jak rasowy napastnik. Bułgarzy odgrażali się, że w Krakowie znajdą sposób na mistrzów Polski. Owszem, także rozpoczęli z ofensywnym nastawieniem, ale pod koniec pierwszej połowy to Wisła przejęła inicjatywę, czego efektem był gol Meliksona po kapitalnej wymianie podań z Małeckim. W pierwszym kwadransie drugiej połowy Maor wykorzystał rzut karny, po - notabene wątpliwym - faulu na nim. Wpawdzie Litex strzelił kontaktową bramkę, jednak tuż po wejściu na boisko Wilk pozbawił Bułgarów resztek nadziei. Nietrudno zauważyć, że głównym autorem obydwu zwycięstw był Melikson, który zwłaszcza w rewanżu zagrał kapitalnie. Trzeba jednak podkreślić, że cały zespół wyciągnął wnioski ze spotkania w Łoweczu i w drugim gra wyglądała już wyraźnie lepiej. Bilans dwumeczu 5:2 jednoznacznie wskazuje, która drużyna była lepsza.

Wypada wspomnieć o zmianach kadrowych w Wiśle. Przeprowadzone w letniej przerwie zmiany poszerzyły możliwości manewru Roberta Maaskanta. Nie chodzi tu bynajmniej o ilość, ale jakość. Grających niewiele lub praktycznie wcale Żurawskiego, Łobodzińskiego, Riosa, Boukhariego, Branco oraz częściej lub rzadziej występujących w podstawowym składzie Cikosza i Riosa zastąpili piłkarze więcej wnoszący do zespołu. Michael Lamey prezentuje się na prawej obronie pewniej od swojego słowackiego poprzednika, powrót po rocznym pobycie w Belgii Juniora Diaza korzystnie wpłynie na rywalizację o miejsce w defensywie, podobnie jak obecność Marko Jovanovicia, który jednak na razie z przyczyn formalnych nie może grać w rozgrywkach polskiej ekstraklasy. Natomiast Ivica Iliev wręcz z miejsca wywalczył sobie miejsce na skrzydle drugiej linii, będąc jednym z najlepszych piłkarzy zespołu. Pojawienie się Davida Bitona sprawia, że Genkow nie może już czuć się tak pewny miejsca w ataku jak w rundzie wiosennej. Izraelczyk w dwóch meczach ekstraklasy strzelił dwie bramki. Póki co, niewiadomą jest przydatność Gervasio Nuneza, jednak młody Argentyńczyk może stanowić ciekawą opcję w środku pomocy.

Zatem letnie nabytki wzmocniły rywalizację o miejsce w podstawowym składzie i o to właśnie chodziło. Niemal na każdej pozycji trener dysponuje dublerami, których pojawienie się nie osłabia siły zespołu, a nawet może wnieść nowe elementy do gry. Jest to szczególnie ważne z uwagi na ilość meczów, czekających wiślaków w tej części sezonu. Wiadomo przecież, że nawet w wypadku - odpukać!!! - niepowodzenia w ostatniej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów, Biała Gwiazda zagra w fazie grupowej Ligi Europejskiej. Problemem może okazać się godzenie pucharowej rywalizacji z grą w polskiej ekstraklasie - wówczas szeroka i wartościowa kadra jest wręcz niezbędna.

APOEL Nikozja nie będzie łatwym rywalem, pomijając już fakt, że to ta drużyna jest rozstawiona. Dawniej rywalizacja z cypryjskimi drużynami była wręcz formalnością, a dzisiaj to one sa wyżej notowane od polskich. Ekipa z Nikozji - w składzie z Marcinem Żewłakowem i Kamilem Kosowskim - w sezonie 2009/10 grała w Lidze Mistrzów, urywając nawet punkt londyńskiej Chelsea na Stamford Bridge. Podobnie jak Wisła, także APOEL jest prawdziwą mieszanką piłkarskich narodowości. Jednak na pewno trudniejszym rywalem byłyby FC Kopenhaga czy Dinamo Zagrzeb.


Jedno jest pewne - 17 sierpnia na stadionie przy Reymonta będzie się działo! Pomimo wyższych cen biletów, na trzech trybunach zasiądzie komplet 23 tysięcy widzów. I tylko szkoda, że oddanie trybuny zachodniej tak opóźnia się w czasie...