W piątek koszykarki Wisły Can Pack przegrały z Halcon Avenida Salamanca i odpadły z rozgrywek Euroligi. Nie dane było im więc powtórzyć ubiegłoroczne osiągnięcie, gdy awansowały do prestiżowego Final Four. Czy jednak w tej sytuacji można mówić o jakiejś porażce czy regresie? Nie wydaje mi się.
Jak wspominałem kilka tygodni temu - głównym celem zespołu w tym sezonie jest odzyskanie tytułu mistrza Polski. Sukces w Eurolidze byłby oczywiście mile widziany, jednak nie był tak powszechnie oczekiwany. Dlatego też awans do ćwierćfinału tych rozgrywek przyjęto w Krakowie z dużą radością, mając jednocześnie świadomość, że kolejna przeszkoda jest jeszcze trudniejsza niż Nadieżda Orenburg, choćby z racji atutu własnej hali, jaki posiadały Hiszpanki.
Już pierwszy mecz - we wtorek 22 lutego - pokazał, że poza tym faktem mają w swoim składzie kilka wysokiej klasy zawodniczek. Pierwsza kwarta, wygrana różnicą 4 pkt, dawała jeszcze wiślaczkom nadzieję na wygraną, ale w kolejnej części gry dostały surową lekcję - wynik 14:34 mówi wszystko. W drugiej połowie Salamanca kontrolowała sytuację na parkiecie i w pełni zasłużenie wygrała 87:70.
Oczekiwano, że trzy dni później ekipa doskonale w Salamance znanego i popularnego Jose Ignacio Hernandeza wzniesie się na wyżyny swoich umiejętności i będzie w stanie doprowadzić do decydującego meczu w Hiszpanii. Tak się jednak nie stało. Od początku zarysowała się przewaga Salamanki, wynosząca w drugiej kwarcie już 14 pkt. Końcówka pierwszej połowy to lepsza gra wiślaczek, które nadrobiły część dystansu. Również w trzeciej kwarcie dzielnie stawiały czoła rywalkom i gdy przegrywały 38:43, nastąpił totalny regres. Do końca ćwiartki zdobyły tylko 2 pkt, tracąc 14. Początek czwartej kwarty to dalsze powiększanie przewagi przez Hiszpanki. Końcówka nie miała już zatem żadnego znaczenia. Porażka 60:72 stała się faktem.
W tym miejscu trzeba jednak podkreślić klasę rywalek. Takie zawodniczki, jak Erica De Souza, Sancho Lytlle czy Alba Torrens z pewnością należą do ścisłej czołówki spośród wszystkich grających w tym sezonie Euroligi. Do tego świetnie w obydwu meczach przeciwko Wiśle wypadła zawodniczka z drugiego planu - Anke De Mondt. Wydaje się, że Salamanca posiada nieco mocniejszy skład niż w poprzednim sezonie, gdy dwukrotnie uległa w fazie grupowej Euroligi drużynie z Krakowa. Wówczas były to zacięte mecze, a teraz wygrane Hiszpanek nie podlegały żadnej dyskusji. Czy zatem Wisła zrobiła krok wstecz? Tak mogłoby się wydawać, bo przecież występy w Eurolidze zakończyła we wcześniejszej fazie. Jednak w poprzednim sezonie wiślaczkom na europejskich parkietach udawało się niemal wszystko, a w obecnym przytrafiły się dwie przykre wpadki, które rzutowały potem na rozstawienie przed play off. Bezsensowne jest gdybanie, czy byłyby inne wyniki, jeśli występowałyby wówczas Nicole Powell i Jelena Lewczenko.
Faktem jest, że ich obecność w składzie sprawiła, że Wisła nie tylko planowo pokonała w Rydze zespół TTT, ale także tydzień później wygrała ciężki mecz w Koszycach, gdzie przegrywała jeszcze na 5 minut do końca różnicą 8 pkt. Te wyniki sprawiły, że wiślaczki rzutem na taśmę zapewniły sobie atut własnego parkietu w pierwszej rundzie play off, będąc rozstawione na szóstym miejscu. W tej fazie rozgrywek przyszło im jednak zetknąć się z rywalem chyba mocniejszym pod względem potencjału kadrowego - Nadieżdą Orenburg. W składzie rosyjskiej drużyny są takie indywidualności jak Tina Charles, Becky Hammon, Anastazja Weramiejenko, Shameka Christon czy Ludmiła Sapowa. Pierwszy mecz był prawdziwym horrorem - wiślaczki dały sobie wyrwać w ostatnich minutach 12-punktowe prowadzenie i doszło do dogrywki, jednak w niej wykazały więcej zimnej krwi., wygrywając 75:70. Wielu obserwatorów spodziewało się powrotu rywalizacji do Krakowa na decydujący mecz. Wskazywała na to też pierwsza kwarta meczu w Orenburgu. Jednak później ekipa Hernandeza odrobiła straty. Przed czwartą kwartą Nadieżda miała tylko 1 pkt przewagi. Wtedy popis gry dały Erin Phillips, Powell oraz nieoczekiwanie Paulina Pawlak. Australijka zdobyła 22 pkt, trafiając 6 na 7 rzutów za 3 pkt! Cały zespół trafił z dystansu 11 rzutów na 21 oddanych i ta dobra skuteczność była jednym z kluczy do wygranej. Na pewno trenerzy Wisły dobrze odrobili taktyczną lekcję. Tak więc z awansu do najlepszej ósemki Euroligi można było cieszyć się bez konieczności rozgrywania trzeciego meczu.
Faktem jest, że ich obecność w składzie sprawiła, że Wisła nie tylko planowo pokonała w Rydze zespół TTT, ale także tydzień później wygrała ciężki mecz w Koszycach, gdzie przegrywała jeszcze na 5 minut do końca różnicą 8 pkt. Te wyniki sprawiły, że wiślaczki rzutem na taśmę zapewniły sobie atut własnego parkietu w pierwszej rundzie play off, będąc rozstawione na szóstym miejscu. W tej fazie rozgrywek przyszło im jednak zetknąć się z rywalem chyba mocniejszym pod względem potencjału kadrowego - Nadieżdą Orenburg. W składzie rosyjskiej drużyny są takie indywidualności jak Tina Charles, Becky Hammon, Anastazja Weramiejenko, Shameka Christon czy Ludmiła Sapowa. Pierwszy mecz był prawdziwym horrorem - wiślaczki dały sobie wyrwać w ostatnich minutach 12-punktowe prowadzenie i doszło do dogrywki, jednak w niej wykazały więcej zimnej krwi., wygrywając 75:70. Wielu obserwatorów spodziewało się powrotu rywalizacji do Krakowa na decydujący mecz. Wskazywała na to też pierwsza kwarta meczu w Orenburgu. Jednak później ekipa Hernandeza odrobiła straty. Przed czwartą kwartą Nadieżda miała tylko 1 pkt przewagi. Wtedy popis gry dały Erin Phillips, Powell oraz nieoczekiwanie Paulina Pawlak. Australijka zdobyła 22 pkt, trafiając 6 na 7 rzutów za 3 pkt! Cały zespół trafił z dystansu 11 rzutów na 21 oddanych i ta dobra skuteczność była jednym z kluczy do wygranej. Na pewno trenerzy Wisły dobrze odrobili taktyczną lekcję. Tak więc z awansu do najlepszej ósemki Euroligi można było cieszyć się bez konieczności rozgrywania trzeciego meczu.
Przed rywalizacją z Salamanką spodziewano się, że hiszpański sztab szkoleniowy podobnie jak w poprzednim sezonie znajdzie skuteczną receptę na doskonale sobie znaną (chociaż już w zmienionym zestawieniu) drużynę. Tak się jednak nie stało. Wydaje się, że z kilku przyczyn przygotowanie do meczów z Salamanką nie było optymalne, a na pewno nie tak dobre, jak do potyczek z Nadieżdą.
Czego zabrakło Wiśle? Przede wszystkim zdrowia, zgrania i wiary we własne możliwości. Po meczach z Nadieżdą przez dwa tygodnie w zasadzie nie trenowała z powodu grypy Lewczenko. Na treningu 10 lutego Powell uszkodziła staw skokowy, wskutek czego nie wystąpiła w meczach ligowych w Gdyni i Gorzowie, a ten niezaleczony uraz doskwierał jej w pojedynkach z Salamanką. Poza tym na drobniejsze urazy narzekały Phillips i Ewelina Kobryn. Jednym słowem - wszystkie kluczowe dla Wisły zawodniczki nie były w pełni sprawne. Istotny był także zmiany kadrowe na początku roku. Odejście dwóch zawodniczek (oprócz Janell Burse również Dorota Gburczyk-Sikora spodziewa się dziecka) i przyjście dwóch nowych, a także powrót po kontuzji Gunty Basko sprawiły, że drużyna miała inne oblicze niż jeszcze w grudniu. Personalnie na pewno silniejsza, ale szkoda, że nie było możliwości gry w takim zestawieniu od początku sezonu. Wówczas na pewno byłaby większa szansa ogrania Salamanki. Wobec tych okoliczności, a także dobrego rozszyfrowania atutów Wisły przez sztab trenerski hiszpańskiej drużyny, zabrakło pewności siebie, zadziorności. W meczu w Krakowie nie było też odpowiedniego wsparcia ze strony publiczności - oczywiście był doping, ale atmosfera cokolwiek odbiegała choćby od tej sprzed roku, gdy Wisła walczyła o Final Four z Frisco Sika Brno, czy nawet z meczu z Nadieżdą.
Na pewno mniej przyjemnie byłoby przegrać dwukrotnie po zaciętych końcówkach niż w sytuacji, gdy gołym okiem widać, że było się słabszym. Poza tym co w kwestii braku awansu do Final Four mają powiedzieć kibice Fenerbahce Stambuł? Zgromadzono tam prawdziwy dream team, bilans 10-0 w fazie grupowej mówił wszystko o sile tej ekipy i jej aspiracjach. Tymczasem w ćwierćfinale dwukrotnie lepsze okazały się zawodniczki Spartaka Moskwa - triumfatora Euroligi w poprzednich czterech sezonach, ale w obecnym zawirowania kadrowe i organizacyjne sprawiły, że ten zespół przystąpił do play off dopiero z ósmego miejsca. Faworytki ze Stambułu zostały dotkliwie pobite - porażki różnicą 8 i 18 pkt dobrze o tym świadczą. Tak więc w play off można stracić bardzo wiele, a wiślaczki nie straciły nic, bo startowały do tej fazy z szóstego miejsca i zakończyły rywalizację w ćwierćfinale.
W PLKK Wisła wygrała w styczniu bez większych problemów pięć meczów. W lutym była przerwa z powodu pokazowego meczu: reprezentacja Polski - gwiazdy PLKK. Następnie wiślaczki bez Powell i Lewczenko przegrały w Gdyni z wyraźnie odradzającym się Lotosem. Trzy dni później kolejny trudny wyjazd - tym razem zagrała już Lewczenko, która stanęła przeciwko swojemu byłemu klubowi, czyli AZS Gorzów. Wygrana Wisły 68:57 stanowiła zarazem rewanż za listopadową porażkę na własnym parkiecie.
W PLKK Wisła wygrała w styczniu bez większych problemów pięć meczów. W lutym była przerwa z powodu pokazowego meczu: reprezentacja Polski - gwiazdy PLKK. Następnie wiślaczki bez Powell i Lewczenko przegrały w Gdyni z wyraźnie odradzającym się Lotosem. Trzy dni później kolejny trudny wyjazd - tym razem zagrała już Lewczenko, która stanęła przeciwko swojemu byłemu klubowi, czyli AZS Gorzów. Wygrana Wisły 68:57 stanowiła zarazem rewanż za listopadową porażkę na własnym parkiecie.
Na trzy kolejki przed końcem pewne jest, że ekipa Hernandeza będzie przed play off polskiej ligi na pierwszym albo drugim miejscu. O wszystkim zdecyduje mecz w najbliższą środę z mającym tyle samo wygranych CCC Polkowice. Już w najbliższy weekend właśnie w Polkowicach odbędzie się turniej finałowy o Puchar Polski. 8 marca w Gdyni odbędzie się Mecz Gwiazd Euroligi, w którym wystąpią Kobryn i Lewczenko. W kolejnych czterech dniach dwa ostatnie mecze sezonu zasadniczego PLKK (wyjazdy do Lidera Pruszków i Widzewa Łódź), a już 16 marca zaczyna się play off.
Trzeba wierzyć w to, że koszykarki Wisły podołają tym wszystkim trudom i w kwietniu sprawią radość wszystkim kibicom, odzyskując tytuł mistrzyń Polski.